Jacek Kudłaty wrócił do Polski
Jacek Kudłaty z Alpinus Expedition Team po dwumiesięcznej wyprawie do Australii wrócił do Polski. Jacek wraz z Mateuszem Kilarskim oraz Miguelem Loureiro z Portugalii przebyli drogą lądową największą „wyspę” świata i tym samym zakończyli pierwszą, polską wyprawę wspinaczkową na australijski kontynent!
10.11.2008
Dobiliśmy do wschodniego wybrzeża Australii. Po blisko 40 dniach od rozpoczęcia naszego tripa osiągnęliśmy jeden z naszych celów – udało nam się przebyć największą „wyspę” świata drogą lądową. Ale co z naszym zasadniczym planem? Czas ucieka, a my wśród mnóstwa perypetii wciąż nie mamy namierzonej dziewiczej skalnej ściany na wytyczenie naszych nowych dróg wspinaczkowych! Co więcej forma wcale nie nadzwyczajna, bo ciągła podróż i zmiana klimatu dają się we znaki… Czy wyobrażacie sobie, że w drodze z Perth do Sydney zegarki przestawiamy aż 4 razy, coraz bardziej oddalając się od „naszego czasu”. Zrobiliśmy 10 tysięcy km samolotem, kolejne 10 tysięcy km autem, teraz to już będzie i z 10 godzin różnicy czasu – jesteśmy na końcu świata, dalej pojechać się po prostu nie da.
11.11.2008
Położone zaledwie dwie godziny drogi od Sydney Blue Mountains, to ostatni etap naszego tripa. Nigdy wcześniej byśmy nie przypuszczali, że to właśnie tutaj, pod nosem wielomilionowej metropolii znajdziemy najmniej wyeksplorowane skalne ściany w całej Australii. I to bynajmniej nie dlatego, że tutejsi wspinacze są mało aktywni. Wprost przeciwnie, boom eksploratorski kwitnie, a ponad 50-ciu niestrudzonych lokalsów od wielu lat podejmuje trud wytyczania nowych dróg. Tak, tak, Australia to nie Madagaskar ani Chiny z połaciami nikomu nie przydatnych dziewiczych ścian… Na szczęście, zostało jeszcze coś i dla nas. Matka Natura i w tym przypadku obdarzyła ten niezwykły kontynent ponad miarę. Rozmiar XXXL tyczy się również Blumsów, które wraz z kilkudziesięcio-kilometrowym skalnym murem oraz otaczającą go fauną i florą, trafiły na listę UNESCO. Mimo, że najatrakcyjniejsze ściany pokryte są siatkami dróg, fantazyjnie pomarańczowego piaskowca jest jeszcze nieco. Wśród wspinaczy moda na swoją drogę, podobnie zresztą jak na swój dom w Blumsach, jest tu całkiem spora.
12.11.2008
Jak się okazuje, najlepsze z nowoodkrytych miejscówek lokalni wspinacze trzymają z dala od przybyszów ze starego lądu. Radzimy sobie więc, jak możemy. Uderzamy do Grand Valley – sąsiedniej mniej wyeksplorowanej doliny. Położona na północnej krawędzi kanionu Piercess Pas to nasza baza wypadowa na ścielące się u jej podnóża ściany. Jak na złość aura od wielu już dni wybitnie nie sprzyja. W nocy leje non stop, a w dzień na przemian z lampą i 30 stopniowym upałem. Zacieknięte ściany już prawie są suche, gdy nagle dwudziestominutowa burza niweczy wszystko… Znów czekamy…
22.11.2008
Dziś nastąpiło apogeum pogodowych anomalii – dowaliło śniegiem. To nic, że w Australii, ale na wstępie lata to chyba jednak przesada. Niech ktoś mi jeszcze powie, że klimat na naszej planecie ma się dobrze… Pod wpływem emocji (czytaj płatków śniegu za oknem) zapomniałbym o najważniejszym: udało nam się wynaleźć kawał naprawdę fajnej ściany. Dwie linie osadzonych przez nas (za pomocą ultralekkiego, cudownego sprzętu Boscha) spitów, wyznaczają kierunek wspinaczki. Pozostało nam wierzyć, że zwariowana tutejsza aura wyznaczy nam jeszcze dzień, w którym kierunek ten skutecznie obierzemy.
25.11.2008
Jest i on. Na dwa dni przed naszym wylotem, kiedy psycha zupełnie nam podupada, huraganowy wiatr przegania niskie, czarne chmury. To nierealne, abyśmy w jeden dzień zrobili pierwsze przejścia, potem jeszcze film i fotki, ale wspominając trzy ostatnie wyprawy zawsze tak jakoś to wychodziło… Jakieś cholerne fatum? czy to może już raczej tradycja… „Władcy Much” 27(7c) i „Boruta” 26(7b) to nasze nowości w Blumsach. Nazwy tej pierwszej nie muszę chyba tłumaczyć, jak tylko było słońce pojawiały się i muchy -bezsprzecznie największa upierdliwość Australii i to bez względu na szerokość geograficzną. Mateo słusznie zauważył: „wiążesz się z nimi liną i towarzyszą Ci do ostatniej wpinki” – to się nazywa oddanie… „Boruta” to bohaterka polskiego lata A.D. 2008, jadąc już do Australii wiedziałem , że krowa, która uciekła z rzeźni i nie dała się tam ponownie zawieść, to ucieleśnienie prawdziwej wolności i wymarzona nazwa na drogę. Marzenia jak widać lubią się spełniać.
Jacek Kudłaty