Magda Derezińska w Pamirze
Mistrzyni Polski w ski-alpiniźmie, Magda Derezińska zdobyła siedmiotysięczny szczyt w Pamirze. Oto jej relacja z wyprawy.
![]() |
Magdalena Derezińska fot. arch. Tygodnik Podhalański |
Słowa zawarte w tytule wypowiedział niemiecki filozof Friedrich Nietzsche. Słaby i schorowany był piewcą “woli mocy” – życia niebezpiecznego, twórczego, pełnego namiętności, stojącego w opozycji do miernego, schematycznego i wygodnego życia filistra.
Myślę, że szeroko rozumiana działalność górska jest jedną z dziedzin aktywności ludzkiej, w której szczególnie realizuje się ów ideał “życia na Wezuwiuszu”. Przykładem może być wyprawa w góry wysokie; miesiąc życia w lodowym świecie, z dala od dobrodziejstw cywilizacyjnego komfortu; zasypianie w ciasnym namiocie i kurczenie marznących palców stóp w takt odgłosów pęknięć lodowca pod sobą; budzenie się i wędrowanie z łopatą w rękach po kawałki skutego mrozem śniegu, który po roztopieniu przydaje się do umycia i zaparzenia herbaty; zaciskanie zębów podczas dźwigania plecaka na pięciu tysiącach metrów, odciąganie myśli od bólu wrzynania się pasa biodrowego w skórę talii; podchodzenie krok po kroku do góry, obserwowanie przykrych reakcji swojego organizmu na coraz mniejsza ilość tlenu; ciągłe poświęcanie siebie, umieranie, by rodzić się na nowo, by poprzez trud sięgać gwiazd – czyż nie mają tu zastosowania słowa tego filozofa?
Jest jeszcze drugi aspekt myśli Nietzschego, który zaprzeczając jego niczym nie skrępowanej “woli mocy” – wydaje się nie współgrać z niepisanym prawem gór; prawem, które nakazuje pochylić głowę i zrezygnować z pragnienia dalszego podchodzenia po to, by sprowadzić chorego kolegę w dół; które każe zrezygnować z wejścia na szczyt, gdy pogoda nie sprzyja; prawem, które uczy ustąpić pierwszeństwa temu, co nas przerasta, co poza zasięgiem naszej woli, co nas warunkuje – bez względu czy nazwiemy to naturą, losem czy Bogiem.
Na tak rozumianą pokorę, uznanie jakiejkolwiek miary – brak było miejsca u Nietzschego.
Zostawmy filozofię, a przejdźmy do wyprawy na drugi co do wysokości szczyt Pamiru Centralnego – Pik Lenina (7134 m), zwany obecnie Szczytem Niepodległości. Wyższy od niego jest Pik Komunizmu (7495 m), noszący obecnie nazwę Pik Ismail Samani, a trzecim co do wysokości Pik Korżeniewskiej (7105 m). Te 3 siedmiotysięczniki znajdują się w Pamirze, paśmie leżącym na pograniczu Kirgizji i Tadżykistanu.
Pik Lenina jest najczęściej odwiedzanym siedmiotysięcznikiem świata, na który weszło już kilka tysięcy alpinistów. Popularność tego szczytu nietrudno było zauważyć; szczególnie w obozie I na wysokości 4400 m, który jest w gruncie rzeczy bazą wysuniętą, gdzie co kilka dni docierały nowe grupy ludzi z całego świata.
Dominowali Europejczycy w wydaniu komercyjnym, tzn. z wynajętymi tragarzami, którzy wynosili im cały niemalże bagaż, z przewodnikami, którzy rozkładali im namioty, a może nawet pomagali im zapiąć śpiwory, z talerzami pełnymi świeżych, przyrządzanych przez kucharzy posiłków.
Z drugiej strony, gdzieś na boku jęzora lodowcowego, rozbijali się Sybiracy, Kazachowie; czyli generalnie ci, których celem było zdobycie szczytu “na czysto”, bez udogodnień uzyskiwanych kartą kredytową. Wśród nich byliśmy oczywiście i my, dzielni bracia Słowianie. Ponieważ był to mój pierwszy pobyt w tak wysokich górach, pierwsze doświadczenie zdobywania siedmiotysięcznego szczytu, dlatego świeżym okiem żółtodzioba wnikliwie obserwowałam tamtejszych ludzi i zwyczaje tam panujące.
Pierwszym wynikiem moich obserwacji było postawienie tezy: ludzie korzystający z usług komercji prze-ważnie nie dochodzili do samego szczytu; być może, gdy od początku ma się skłonność do ułatwiania sobie życia – później, na siedmiu tysiącach brakuje sił do zaciskania zębów… poza tym im wyżej, tym możliwości udogodnień dostępnych za opłatą drastycznie maleją i siły trzeba znajdować już tylko w samym sobie.
Kolejne obserwacje pozwalają mi stwierdzić ogólny chaos w wizjach na problem aklimatyzacji. Każdy z Polaków, Hiszpanów, Niemców, Rosjan ma inną teorię dobrej aklimatyzacji. To przeraża mnie trochę, bo po pierwsze – nie ma jasnych i wyraźnych reguł, góry wymykają im się, przewyższają je. Po drugie – bo nie chcę popełnić błędu.
Nie chcę zachować się bez pokory, nie chcę nie poszanować Wielkości, która po tysiąckroć mnie przerasta. Nie chcę wpaść w pułapkę Nietzscheańskiej “woli mocy”, a nie znam siebie na takiej wysokości, nie znam siebie w sytuacjach, jakie oferuje lodowiec na pięciu tysiącach metrów. Zasypiam każdego wieczoru, pielęgnując w sobie i w myślach te wartości, którym chcę być wierna wszędzie, a szczególnie tam, na stokach tego siedmiotysięcznika.