Maniowy zatopione w jeziorze
– Stare Maniowy często mi się śnią, nawet tej nocy, że woziliśmy zboże koło tamtego domu – opowiada Filip Sukiennik. Dziś stare Maniowy są pod wodą. Fundamenty domów, miejsce po kościele, szkole, remizie, cmentarzu, droga przez wieś. Na górze toczy się inne życie.
![]() |
fot. Beata Zalot, arch. www.tygodnikpodhalanski.pl |
W lipcu tego roku minie 10 lat, odkąd zapora i elektrownia na Dunajcu zaczęły pracować, nieco wcześniej w jeziorze pojawiła się woda, pod którą znalazły się między innymi stare Maniowy.
Pójdę na dół z wodą
Byłam tam tuż przed zalaniem wsi. To było lato 1995, może 1994 roku. W starych Maniowach mieszkało jeszcze kilka osób. Upartych, bo nie chcieli iść do nowej wsi, na górze. Prąd został już odcięty. Ze studni poznikała woda. Wieś była martwa, część budynków została rozebrana do fundamentów, część straszyła wyglądem. Pamiętam pusty kościół, który tuż po mojej wizycie został wysadzony.
Na ostatnich, upartych mieszkańców czekały pokoje w ośrodku pomocy społecznej – tam, na górze, w nowej wsi. – Pójdę na dół z wodą, ale do tych bunkrów się nie przeniosę. Mam 90 roków, teraz, na starość mam się przenosić? – płakała jedna z ostatnich mieszkanek. – Nie pójdę tam, to najwstrętniejsze miejsce na świecie – dodawała.
– Do sklepu daleko, woda ze studni uciekła, co to za życie. A tam na górze za wodę trzeba płacić. Sąsiadów pozamieniali, a przecież człowiek się zżył. Koniowi teraz pod górę, a tu, w starych Maniowach, zjeżdżało się z pól w dół – ubolewała inna kobieta.
– Jaki to był piękny kościół, ile tu było modlitwy, ile płaczu, ludzkiego cierpienia i dziękczynienia, a teraz zburzą to, tak jak remizę i szkołę – nie kryła łez staruszka.
Życie na górze
Już wtedy na górze wieś tętniła życiem. Ludzie cieszyli się z wygód, dla większości przenosiny oznaczały poprawę warunków życia. Niektórym tylko było ciasno, bo dom stał przy domu, jak w mieście, i sąsiedzi byli nowi, może nie gorsi, ale trzeba się było do nich przyzwyczajać.
– Mnie tam żal nie było – przekonuje dziś Andrzej Niemiec. – Każdy, kto miał trochę oleju w głowie, wiedział, że przeprowadzka jest nieunikniona, że zapora musi być – dodaje.
– Żal mi było tylko własnej studni – mówi 81-letni Filip Sukiennik. – Woda była tak czysta i zdrowa, że jak człowiek się napił, to miał smak do jedzenia i do życia – wspomina. – A tu, na górze, po przeprowadzce to z kranu leciała woda jak mleko, tyle w niej było chloru – dodaje. – I tego domu starego żal, drewnianego, ciepłego. To nie to, co te mury – dodaje pani Genowefa, żona Filipa Sukiennika.
W Maniowach czas się zatrzymał
– To był szok, jak dowiedzieliśmy się, że naszą wieś zaleją, że będzie tu zapora. Mówili, że przeniosą nas w Bieszczady – wspomina pan Filip.
O zaporze mówiło się jeszcze przed wojną – w 1938 roku powstał nawet jej pierwszy projekt. Dunajec co kilka lat zalewał wsie, niszczył plony. – Pamiętam dobrze powódź w 1934 roku, miałem wtedy 9 lat, pasłem koło Dunajca gęsi. A woda była ogromna, jedna wielka fala szła polami, niszczyła domostwa, porywała zwierzęta, zabierała plony – opowiada pan Filip. Po wojnie mówiło się o zaporze coraz głośniej, już pod koniec lat 50. trudno było o zezwolenie na budowę czy remont. Mimo tych kłopotów pan Filip postanowił wybudować dom w starych Maniowach. Przeniósł się do niego z rodziną w 1960 roku. To były czasy, kiedy w Maniowach już praktycznie ustało wszelkie budownictwo.
“Ten czas – gdzieś pomiędzy 1960-1974 r. – należał chyba do najgorszych lat w powojennej historii Maniów(…). Nikt jeszcze nie wiedział, gdzie i kiedy powstanie zapora, na wszelki jednak wypadek postanowiono zatrzymać wieś w rozwoju. Maniowy stały się na całe lata zakładnikiem, by nie rzec kozłem ofiarnym przyszłej inwestycji. Maniowian skazano na powolną agonię” – pisze w monografii wsi Andrzej Niemiec.
Rodziny gnieździły się w starych, ciasnych budynków, których nie można było remontować. Młodzi uciekali ze wsi. W końcu w kwietniu 1965 roku Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów podjął uchwałę dotyczącą między innymi budowy zapory na Dunajcu. We wsi zaczęli pojawiać się geodeci. Podczas zebrań mieszkańcy dowiadywali się o różnych pomysłach dotyczących ich przyszłości – np. o planowanej dla nich przeprowadzce w Bieszczady albo do bloków na os. Bór w Nowym Targu. W końcu powstała idea przeniesienia wsi tylko o kilka kilometrów w górę. Władze zaczęły wypłacać odszkodowania.
– Ci, którzy zdecydowali się na przeprowadzkę pierwsi, najwięcej skorzystali. Za odszkodowanie mogli wybudować dom w nowych Maniowach i jeszcze im coś zostało – opowiada Filip Sukiennik.
– Ja byłem w drugiej turze, już nie dostałem tyle, ale jeszcze nie było najgorzej – opowiada. – Nowego domu się już za te pieniądze nie wybudowało. Ja żyłem z szycia i gospodarki, to się jakiegoś grosza uciułało – dodaje.
– Pamiętam wojnę maniowian o stajnie – opowiada Andrzej Niemiec. Władze nie chciały zgodzić się na budowę zabudowań gospodarczych koło nowych domów. Chciały, żeby nowe Maniowy były wsią turystyczną, ale ludzie sprzeciwiali się, więc wydawano zgodę na niewielkie stajenki, które potem się rozrastały. A pomysł z letniskową wsią się nie sprawdził.