Messerschmitt pod ściółką
W miejscu, w którym rozbił się niemiecki samolot, wciąż nie rosną drzewa. Ziemia naszpikowana jest żelastwem i stopionym aluminium. Jeśli uda się wydobyć wrak, w Zieleńcu powstanie minimuzeum, gdzie będzie można go oglądać.
Mieszkańcy Dusznik-Zdroju i pobliskiego Zieleńca przez wiele lat przekazywali sobie z ust do ust historię o rozbitym w lasach niemieckim myśliwcu. Miejscowi uważali, że maszyna spadła pod koniec II wojny światowej do Wielkiego Topieliska pod Zieleńcem. Twierdzili, że bagno wciągnęło samolot i dlatego nie można go było odnaleźć. W taką teorię nie wierzyli dwaj mieszkańcy Zieleńca – Marian Konior i Dariusz Wiśniewski. Od wielu miesięcy szukali w lasach otaczających bagna wraku maszyny.
– Wkońcu udało się. Gdy tylko weszliśmy na niewielką polanę, od razu coś nas tknęło, że to może właśnie tu – opowiada Marian Konior. – Bo niby dlaczego w środku lasu nie rosną drzewa? Przeczucie ich nie zawiodło. Potwierdziły to wykrywacze metalu, które na tym skrawku ziemi zaczęły piszczeć jak oszalałe. Niemiecki samolot wojskowy – Okazało się, że niektóre części samolotu leżą bardzo płytko pod ziemią.
Na podstawie tego, co udało się nam już wykopać, możemy z całą pewnością stwierdzić, że jest tutaj pogrzebany niemiecki samolot wojskowy, prawdopodobnie myśliwiec. Świadczą o tym między innymi łuski i zielona farba, jaką pomalowane były skrzydła i kadłub – wymienia Dariusz Wiśniewski. – Maszyna prawdopodobnie wystartowała we Wrocławiu i albo zabrakło jej paliwa, albo została zestrzelona przez radzieckie samoloty. Załoga wyskoczyła ze spadochronami, a samolot rozbił się w lesie.
Miłośnicy historii z Zieleńca chcą do wiosny uzyskać wszelkie stosowne pozwolenia i wydobyć wrak niemieckiego samolotu. Trafiłby on do minimuzeum, które utworzyliby w tym celu w jednym z pensjonatów w Zieleńcu. Na razie zdjęcia wszystkich wydobytych części poniemieckiej maszyny odkrywcy przesłali do instytutu Luftwaffe w Niemczech, by pracujący tam specjaliści dokładnie określili, jaki to typ samolotu i jakie mogły być jego losy. – Kiedy już się z tym uporamy, to prawdopodobnie będziemy szukać jeszcze innej maszyny. Chodzi o niemiecki czołg, który zatonął w bagnie. Wiadomo o nim tylko tyle, że był niesprawny i nie mógł skręcić, by ominąć muliste rozlewisko – dodaje Marian Konior. Na razie jednak koncentruje się nad wydobyciem z ziemi niemieckiego samolotu.
Messerschmitt, to nie jedyna maszyna, która spadła podczas II wojny światowej w regionie wałbrzyskim. Pod koniec marca 1945 roku niedaleko Wałbrzycha rozbił się także amerykański bombowiec. Latająca forteca wracała po zbombardowaniu niemieckiej rafinerii w Ruhland niedaleko Drezna do Włoch. Maszyna była jednak poważnie uszkodzona. Dlatego pilot John Pierik zdecydował się na lądowanie za linią frontu w strefie radzieckiej. Niestety, sowieckie samoloty zaczęły strzelać do amerykańskiego bombowca. Samolot rozbił się na łące niedaleko Szczawna-Zdroju. Siedmiu członkom załogi udało się wyskoczyć z maszyny ze spadochronami. Nie wiadomo, co stało się z dwójką pilotów i nawigatorem. Dwa lata temu amerykański instytut wojskowy zajmujący się wyjaśnianiem losów zaginionych żołnierzy wykopał w Szczawnie-Zdroju szkielet jednego z lotników.
Barbara Obelinda, szefowa wałbrzyskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków we Wrocławiu: – Mieszkańcy Zieleńca mogą na własną rękę wydobyć wrak samolotu. Nie muszą mieć pozwolenia od konserwatora zabytków. Mimo to, powinni jednak skontaktować się z nami. Służby konserwatorskie mają duże doświadczenie w wydobywaniu zakopanych w ziemi wraków. Bardzo podoba mi się też pomysł stworzenia minimuzeum i umieszczenia w nim części niemieckiego samolotu.
Jeśli mieszkańcom Nowej Rudy uda się utworzyć minimuzeum dla wraku rozbitego w Zieleńcu messerschmitta, będzie to już drugi samolot, który można oglądać w regionie wałbrzyskim. Najsłynniejszym jest tutaj MIG 21. Wrocławska Agencja Mienia Wojskowego podarowała go na licytację podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w styczniu 2000 roku. Maszyna, na której podobno latał Mirosław Hermaszewski, nasz jedyny kosmonauta, trafiła do Nowej Rudy w związku z aferą wywołaną przez Krzysztofa J., ówczesnego mieszkańca miasta. Zaoferował on podczas aukcji 150 tys. zł za samolot. Wkrótce okazało się, że pseudobiznesmen nie ma takiej kwoty. Mieszkańcy Nowej Rudy postanowili zorganizować dodatkową imprezę i zebrać potrzebne pieniądze na wykupienie samolotu. Zanim doszło do „Wielkiego Żółtego, Odrzutowego Happeningu”, w którym uczestniczył Jurek Owsiak, maszynę wykupił i podarował mieszkańcom miasta Waldemar Siemiński, właściciel wrocławskiej firmy Asco. W Nowej Rudzie dodatkowo zebrano 86 tys. zł. Samolot od siedmiu lat stoi przy stacji paliw przy ul. Niepodległości.