Polski Lotos
Dawid Kaszlikowski z Warszawy i Michał Król z Nowego Targu zdobyli w Himalajach dziewiczy szczyt o wysokości 5630 metrów. Nadali mu nazwę Lotos Peak, nawiązującą do świętego kwiatu hindusów i buddystów.
Droga, którą wspinali się na szczyt, ma 15 wyciągów, a jej trudności wyceniono na VIII- , M6, lód 80 stopni. Miyar Valley to górski raj w indyjskich Himalajach. Tak nazwał ten rejon wybitny alpinista Igor Koller, który przed trzema laty był kierownikiem ekipy słowackiej, prowadzącej działalność wspinaczkową na dziewiczych ścianach, wznoszących się nad tą doliną. Dolina znajduje się w północnej części stanu Himachal Pradesh, w niedalekiej odległości od Pasma Zaskaru. Ma około 100 kilometrów długości, a otoczona jest szczytami pięcio- i sześciotysięcznymi. Wiedzie nią trudny szlak trekkingowy przez przełęcz Kang-La (5350 m) do Padumu.
Wspinaczkowe walory tego rejonu odkryli dopiero na początku lat 90. Włosi, którzy dokonali pierwszych wejść na dziewicze szczyty leżące w głębi doliny. Ściany strzelistych granitowych turni mają do tysiąca metrów wysokości, a niektóre przypominają patagońskie turnie. Kuluary i szczeliny skalne często są wypełnione stromym lodem, co oferuje alpinistom urozmaiconą wspinaczkę w skale, lodzie i twardym śniegu. Decydując się na wspinanie w takim terenie, trzeba posiadać najwyższej klasy umiejętności górskie, zważywszy na dalsze utrudnienia – znaczną wysokość nad poziom morza, a także działanie w małych samodzielnych zespołach w samym środku gór, z dala od cywilizacji. W ciągu ostatnich kilkunastu lat eksploracji tego rejonu poprowadzono tam dopiero około 20 dróg wspinaczkowych. W jednej tylko bocznej dolinie Tawa, najczęściej odwiedzanej przez alpinistów, jest jeszcze około 10 szczytów dziewiczych.
Kaszlikowski i Król, studiując jeszcze przed wyjazdem fotografie z tego rejonu, wytypowali od razu swój cel – dziewiczy szczyt wznoszący się nad lodowcem Tawa, będący sąsiadem Neverseen Tower – turni, która była celem pierwszej ekipy włoskiej, działającej w tym rejonie w 1991 roku pod kierownictwem Paolo Vitali. Szczyt został zdobyty dopiero w następnym roku przez trzyosobowy zespół włoski, prowadzony przez Massimo Marcheggianiego.
Doliną Miyar pod dziewiczą turnię
Dawid i Michał udali się do Indii samolotem ukraińskich linii lotniczych. Trzy dni czekali w Dehli na swój bagaż, po czym pojechali do Manali, turystycznego miasteczka – indyjskiego Chamonix. Tam dokupili żywności, zaopatrzyli się w benzynę do maszynek oraz wynajęli jeepa, który zawiózł ich przez Rothang Pas (3980 m) do miejscowości Udaipur, znajdującej się u wylotu Miyar Valley. – Było już późno, więc postanowiliśmy się przespać i nazajutrz ruszyć dalej – opowiada Michał. – Do Tingratu jechaliśmy 10 godzin. Dalej w górę doliny 200-kilogramowy bagaż transportowały trzy konie, prowadzone przez dwóch poganiaczy.
Żeby dojść pod dziewiczą turnię i założyć tam bazę wysuniętą, trzeba było wejść najpierw na morenę lodowca Tawa i – klucząc między olbrzymimi blokami oraz wyszukując drogę – pokonać różnicę wzniesień około tysiąca metrów. Podejście z ciężkim worem na plecach do bazy wysuniętej trwało około 10 godzin. W następnych dniach trasę tę musieli jeszcze przebyć czterokrotnie, wynosząc prawie cały ekwipunek na wysokość około 5000 metrów. – Była to ciężka praca, po każdym dniu transportu trzeba było odpocząć. – kontynuuje Michał. – W bazie zostawiliśmy portaledge, gdyż po pierwszym rekonesansie w ścianie stwierdziliśmy, że nie będziemy z niego korzystać, ponieważ spróbujemy zrobić drogę w stylu non stop, po wcześniejszym zaporęczowaniu 1/3 ściany. Pozostawiliśmy też sprzęt do hakówki. Po podejściu na morenę czołową lodowca Tawa, odsłoniła nam się górna część doliny, a na wprost nasz cel – turnia strzelająca pionowymi ścianami kilkaset metrów w górę. Na trasie do bazy wysuniętej było po drodze jakieś jeziorko, a stamtąd jeszcze 1,5 godziny łatwiejszego marszu po lodowcu. Po drugim dniu transportu podeszliśmy pod ścianę na rekonesans. Było to trzy godziny podejścia. Potem Dawid poprowadził pierwszy wyciąg w lodzie o nachyleniu do 75 stopni, a ja drugi – mikstowy o trudnościach M5 i zjechaliśmy w dół, powracając do bazy wysuniętej, a następnego dnia do bazy głównej, po dalszy sprzęt i żywność.
28-godzinna akcja
W bazie wysuniętej spędzili trzy tygodnie. Pogoda była dobra. Tylko dwa razy w nocy poprószyło śniegiem. Temperatura nad ranem spadała nieraz poniżej zera i wtedy woda zamarzała, ale w dzień, jak słońce przygrzało, to wrastała nawet powyżej 20 stopni. Przymierzając się do ataku non stop, poświęcili jeszcze jeden dzień na zaporęczowanie kolejnych metrów ściany. Zrobili dwa wyciągi – lodowy i mikstowy. Po tych dwóch dniach poręczowania zaobserwowali, że w dzień, kiedy słońce mocniej operuje, obrywają się z góry kawałki lodu i spadają kamienie, a dodatkową atrakcją jest prysznic wodny. Najlepsze godziny do wspinania to wczesne rano. Po zaporęczowaniu 250 metrów drogi odpoczęli dwa dni, przygotowując się do ataku szczytowego.
Wstali o godzinie trzeciej, potem gotowanie na zewnątrz namiotu, śniadanie i godzinę później wyruszyli z bazy wysuniętej pod ścianę. Zabrali z sobą tylko kurtki puchowe, maszynkę do gotowania, trochę jedzenia i sprzęt do wspinania. Podeszli 250 metrów po założonych wcześniej linach poręczowych i dopiero teraz zaczynała się “terra incognita”. – Dawid poprowadził bardzo trudny wyciąg w skale VIII-, przez taki okapik – relacjonuje przebieg wspinaczki Michał. – Następny ja poprowadziłem w kominie o trudnościach M6 i doszedłem do półki, skąd zaczynał się długi ukośny kuluar, wyprowadzający na przełączkę w grani. Kuluar miał trzy wyciągi. Była to ładna wspinaczka, lód 75-80 stopni. Tylko cały czas coś z góry spadało – kawałki lodu lub kamienie i ściekała woda. Dawid, który mnie asekurował, nie miał gdzie się schować na stanowisku i dostał kamieniem w ramię. Stracił częściowo władzę w ręce. O godz. 19.30 osiągnęliśmy przełączkę w grani. Było jeszcze wtedy widać sąsiednią dolinę pod nami. Potem zaczęło się ściemniać, a przed nami do szczytu było jeszcze trudne wspinanie. Stroma skalna rysa i zapadający zmrok. Dawid poprowadził klasycznie te dwa wyciągi w skale VII+ i VII. Kiedy doszedłem do niego, było już całkiem ciemno, tylko gwiazdy świeciły. Na szczęście była dorba, bezwietrzna pogoda. Stamtąd do wierzchołka były jeszcze trzy krótkie wyciągi granią śnieżno-lodową i o godzinie 21.40 stanęliśmy na szczycie.
Przed nami nie było tam jeszcze nikogo. Była noc, nie zrobiliśmy żadnego zdjęcia. Po kilkunastominutowym pobycie na szczycie zaczęliśmy schodzić tą samą drogą. Zejście z Lotos Peaku w nocy było bardzo ryzykowne i o mało nie zakończyło się wypadkiem. Pierwszy schodził z wierzchołka granią śnieżno-lodową Dawid, asekurował go Michał, który potem schodził bez asekuracji.
Około godz. 9 doszli do bazy wysuniętej. Kiedy zaświeciło słońce i zrobiło się ciepło, położyli się koło namiotu i nareszcie, po 28 godzinach wytężonej wspinaczki, mogli odpocząć. W dniu, w którym skończyli wspinanie, załamała się pogoda. Schodząc w dół musieli zabrać wszystko za jednym razem, a więc wory były wyjątkowo ciężkie.
Dwa dni schodzili z bazy wysuniętej do głównej. Wyszli im na spotkanie Włosi i pomogli w transporcie. Oni również zakończyli działalność górską. Była wspólna kolacja pożegnalna w bazie, a na drugi dzień przyszli poganiacze z końmi. Kiedy wracali, spotkali ekipę hiszpańskich wspinaczy, którą prowadziła wybitna specjalistka od wielkich ścian – Silvia Vidal, Podchodzili z karawaną w górę doliny. W ubiegłym roku Silvia poprowadziła z Eloiom Calladom nową drogę “Mai blau” na Neverseen Tower.
Więcej w Tygodniku Podhalańskim.