Tatrzańska panna młoda
Nowożeńcy pozują do zdjęć na tle błękitnej tafli, turyści popijają wódeczkę z piersiówki, Japończycy w klapkach zdobywają szczyty – w Tatrach można podziwiać nie tylko górskie osobliwości.
![]() |
Sesja ślubna nad Czarnym Stawem fot. arch. www.tygodnikpodhalanski.pl |
Codziennie słyszymy komunikaty o korkach na tatrzańskich szlakach. W pierwszy dzień pięknej, słonecznej pogody na własnej skórze postanowiliśmy sprawdzić, jak jest naprawdę. Z Zakopanego ruszamy późno, jak prawdziwy ceper, który musi się wyspać, zjeść dwa śniadania, spakować i dopiero wyjść w Tatry. Cel? Orla Perć, ale wejście jednym z najłatwiejszych w tym rejonie szlaków na Zadni Granat. W Kuźnicach jesteśmy w samo południe. Docieramy tam busem, w którym turyści upchnięci są niczym sardynki, a kilku z nich wbrew przepisom nie ma szans na siedzenie.
Już na szlaku przez Jaworzynkę na Halę Gąsienicową spotykamy kilka osobliwości. Okazuje się, że w upale turyści zapominają o zapasach wody. – Skończyła się już cała butelka, nie mamy więcej – krzyczy do swojej partnerki brzuchaty jegomość. Pokazywanie odkrytych brzuchów w upalne dni na szlakach to najnowszy krzyk mody, szczególnie u panów. Gdy tylko ścieżka zaczyna ostrzej wspinać się w górę, okazuje się, że klapki nie są najlepszym obuwiem na górskie wyprawy. – Jutro powinieneś wziąć inne buty, kochanie – mówi pewna dama do swojego męża, którego obuwie nadaje się najwyżej do pokonania dystansu dzielącego salon od sypialni. Sapiące, ledwo dyszące tłumy rosną z każdą chwilą. Tuż przed Karczmiskami mija nas sznur pędzących w dół młodych sportowców. Jeden z nich nazbyt wczuwa się w rolę kozicy, potyka się. „Co ci się stało? Łydka tylko. To nic, biegniemy dalej” – krzyczą współtowarzysze.
Przed schroniskiem kłębią się tłumy turystów. Czym prędzej uciekamy w stronę Gąsienicowego Stawu. Poniżej ścieżki skalna tablica przypomina o śmierci w lawinie Mieczysława Karłowicza. Niestety, 95 proc. turystów nawet jej nie zauważa. Powoli przebijamy się dalej. Nad Czarnym Stawem tłoczno prawie jak we Władysławowie. I tu zaskoczenie. Na wielkim głazie sesja fotograficzna młodej pary. Piękna, biała suknia, ciemny błękit stawu i dwóch fotografów – czego można chcieć więcej nazajutrz po poślubnej nocy? Nad stawem słychać kilka obcych języków. Nawet japoński. Para w sandałach, z torbami w rękach i aparatami fotograficznymi wtapia się w tłum turystów.
Powyżej zaskoczenie. Nagle tłumy urywają się, kończą niczym pola kosówki. W Koziej Dolince tylko kilka osób, a jak brakuje towarzystwa, to trzeba sobie sztucznie poprawić nastrój. Ukryci wśród głazów turyści używają do tego celu płynu z piersiówki. Ciekawe, czy o własnych siłach zejdą na dół?