Bajka o TOPR
Błękitny Krzyż to magnes na kobiety. Akcja, śmigłowiec; telewizja pokazuje ratowników, twardych, zahartowanych, super facetów. No i przystojnych oczywiście…
Jędrzej Malinowski, Marcin Firczyk i Stanisław Bobak. Wszyscy trzej są w TOPR-ze od dwóch lat. Formalnie, bo Jędrek i Staszek właściwie się w nim wychowali. Jędrek jest synem Piotra Malinowskiego, byłego naczelnika, a rodzice Staszka pracowali przez lata w schronisku na Hali Gąsienicowej. Jędrek przychodził po szkole do centrali odrabiać lekcje, dla Staszka hala była miejscem zabaw. – Dzieciństwo skażone górami – śmieje się.
Z Marcinem było trochę inaczej. Jest z Wadowic, ale już w wieku 15 lat zdecydował, że będzie żył w górach. Zaczęło się od książek górskich, potem był kurs skałkowy, taternicki, narty. – Po siedmiu latach doszedłem do tego, że chcę być ratownikiem. To był impuls, ale nie ukrywam, że od początku mnie tu coś przyciągało – wspomina.
– To jednak nie jest tak, że wszystkie dzieci ratowników idą to TOPR-u – mówi Jędrek Jędrek Malinowski. – Na pewno dzieciaki, zwłaszcza chłopcy podziwiają ojców, a gdy jeszcze są dla nich autorytetem i robią coś z pasją, to na pewno działa. Ale to nie jest regułą.
TOPR dla ludzi z zewnątrz to legenda. Dla tych, którzy są z nim związani to codzienność i to codzienność nie łatwa. Bywa, że pełna wyrzeczeń, życiowych zakrętów. – Rysiek Gajewski, u którego robiłem kurs wspinaczkowy, potem mój krzestny (każdy kandydat ma dwie osoby wprowadzające zwane krzestnymi) wręcz mi odradzał TOPR. Może wiedział, że to zmienia życie. Jak ktoś tu już jest, to nie może koncentrować się na innych rzeczach, to staje się najważniejsze – mówi Marcin. Dyżury, szkolenia, akcje. Ciągłe pogotowie. Nie można też sobie odpuścić. Trzeba być dobrym we wspinaczce, w jeździe na nartach i z wiedzy technicznej. Znać góry. To wszystko zabiera czas, który normalni ludzie spędzają z rodziną, albo poświęcają karierze. Jędrek Malinowski nie ma złudzeń. – Praca w TOPR-ze to nie – jak się wielu wydaje – same kokosy i przyjemności. Nie dziwię się, że ludzie tak myślą, bo ratownicy najczęściej czekają na to, aż się coś stanie. To wygląda bardzo przyjemnie: słonko na Kasprowym, albo na Gubałówce, jeździmy sobie bez biletów. Bajka. A do tego prestiż związany z życiem ratownika. Kto jednak wie, ile traci na tym życie rodzinne? Ratownictwo podporządkowuje życie. Marcin już tego doświadczył. Dziewczyna powiedział mu: ty się baw w ten TOPR, chodź sobie w góry na wyprawy, ale to nie dla mnie. A na początku wszystko było super. – Już wiem, że znaleźć kobietę, partnerkę życiową, która by to wszystko zaakceptowała, jest trudno – mówi teraz. – I nawet nie chodzi tak bardzo o nasze ryzyko, jak o to, że poświęcamy ratownictwu dużo czasu i energii. Tygodniowy dyżur w schronisku, dyżur na wyciągu od 8 do 21.
– To typowe – wtrąca Staszek. – Kobiety są na początku zafascynowane ratownikiem. To jest jednak powierzchowne i jak przychodzi co do czego, jak zaczyna się dłuższy, poważniejszy związek, to okazuje się, że to było na krótką metę.
Z kolegami zgadza się w pełni Jędrek Malinowski. – Błękitny Krzyż to niewątpliwie magnes na kobiety. Akcje, śmigłowiec, w telewizji pokazują ratowników, twardych ekstremalistów, zahartowanych super facetów, no i przystojnych oczywiście… Ale to jest bardzo płytkie. Jeśli chodzi o przelotne romanse to owszem, ale na poważnie, to nie zdaje egzaminu. Jego zdaniem nie bez znaczenia jest to, skąd dziewczyna pochodzi. – Tutaj, na miejscu, każdy wie, co to jest TOPR. Komuś z Polski, kto nie zna tych klimatów, trudno jest zaakceptować taki tryb życia. Myślę też, że kobiety dużo ciężej przeżywają wyjścia w góry i bardziej się martwią. Zdarza się, że nie mają już siły tego wytrzymać.
– No, ale zdecydowaliśmy się sami na to – puentuje Staszek.
Nie bez znaczenia są też kwestie materialne. Stałe pieniądze zarabiają tylko ratownicy etatowi i sezonowi. Ochotnicy mają jedynie płacone za wyprawy. Każdy więc stara się mieć jakieś życiowe zabezpieczenie. Marcin właśnie skończył studia – AWF w Cieszynie. W tej chwili jest na sezon zimowy w TOPR. Co będzie latem – jeszcze nie wie. Są kolejne prace dorywcze – na wysokościach, przewodnictwo. Staszek jest leśnikiem. Ma za sobą technikum leśne i studiuje zaocznie na Akademii Rolniczej w Krakowie. Studentem jest też Jędrek Malinowski. Wybrał nauki o rodzinie w Krakowskiej Wyższej Szkole im. Frycza Modrzewskiego. Chce pracować z młodzieżą zagrożoną problemami społecznymi.
– Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że najdrobniejsza kontuzja może go na stałe wyłączyć z TOPR-u. Wszystko jest dobrze, dopóki jest się zdrowym – dodaje Staszek. A więc dlaczego Jędrek, Marcin i Staszek zostali ratownikami?
– Wiedziałem, że mogę pracować tylko w górach – to znaczy Tatrach. Dlatego zostałem leśnikiem. TOPR był później, ale za to teraz, jest dla mnie najważniejszy – mówi Staszek. – Nie widziałem dla siebie innej przyszłości niż praca tutaj – stwierdza Jędrek – ale do decyzji, żeby przyjść do naczelnika i powiedzieć mu, że będę kandydował, dojrzewałem kilka lat. Też nie wyobrażam sobie życia nigdzie indziej, tylko w górach. – A morze? – pytam. – O nie, absolutnie – nurkowanie tak, ale w Morskim Oku – śmieje się. Lubię oczywiście inne sporty – windsurfing, latanie, ale góry to sposób na życie. Może to brzmi górnolotne, ale czułem w sobie potrzebę pomagania – dodaje po chwili. – Taką decyzję podejmuje się przed samym sobą i się do niej dorasta. Potem kwestia przyjścia tutaj to formalność – wyjaśnia Marcin. – Ale to nie jest tak, że do TOPR-u się po prostu przychodzi. Zawsze najpierw są góry. Są ludzie, którzy działają w górach i tylko część z nich zostaje później ratownikami. Właściwe nie wiadomo dlaczego. Może jedni się do tego nadają, drudzy nie. Właściwie sam nie wiem. Na to chyba nie ma odpowiedzi.