Cmentarne ścieżki
Nazwano go dla żartu Generalnym Grabarzem Galicji. Nie bez powodu – dzięki Romanowi Frodymie ocalały dziesiątki cmentarzy żołnierskich z czasów wielkiej wojny.
Kiedy krwawa “operacja gorlicka” przetoczyła się w maju 1915 r. przez Galicję Zachodnią i umilkły strzały, trup gęsto ścielił miejsca potyczek. Ciałami pokryte były pola, błotniste trakty, karpackie stoki, od których niewiele wcześniej odbijał się huk artylerii zaborczych armii. Zwłoki pogrzebano wkrótce na żołnierskich cmentarzach, które kilkadziesiąt lat później znalazły się w centrum zainteresowań Romana Frodymy, skromnego budowlańca i przewodnika turystycznego z Jasła.
Frodymę znają jeśli nie wszyscy turyści depczący ścieżki Beskidu Niskiego, to na pewno znaczna ich większość. Chociaż, jak sam mówi, może nawet nie wiedzą, jak się nazywa, ale na dźwięk przezwiska, a ochrzczony został przez przyjaciół Fredem, każdy wie, w czym rzecz.
Cmentarny haczyk połknął przed dwudziestu laty z okładem. Tę prawdziwą fascynację potwierdza osiemnaście tomów dokumentów, szkiców, fotografii, które udało się zgromadzić od końca lat 60., kiedy podczas spotkania kolektywu przewodnickiego zauroczył się cmentarzami wojennymi. Wtedy to noc przegadana przy ognisku z Marią Karp z Muzeum PTTK w Gorlicach zaowocowała w młodym krajoznawcy silnym postanowieniem zgłębienia tematu, który – nikt tego nie ukrywał – nie był mile widziany. Nie mówiło się o tym wiele, pytania zbywało półsłówkami, władze wolały w ogóle nie wiedzieć, że mają na podległym sobie terenie austriackie cmentarze.
To go zdopingowało. Pracę na podwyższenie klasy przewodnickiej postanowił napisać właśnie o tych grobach. Kupił szesnastokartkowy zeszyt w kratkę i…
– Nie bardzo wiedziałem, co w nim pisać. Chodziłem od wioski do wioski i szukałem cmentarzy, nie wiedząc, że istnieje literatura na ten temat – opowiada.
***
Najkrwawsza w Galicji “operacja gorlicka” ruszyła 2 maja 1915 r. Pod naporem armii austro-węgierskiej i niemieckiej wojska carskie rozpoczęły odwrót w kierunku wschodnim, z dnia na dzień oddając pole przeciwnikowi. Najpierw padły Gorlice, w kolejnych dniach: Tarnów, Jasło, Krosno, wreszcie carskie oddziały wyparte zostały za linię Wisłoka, a pod koniec miesiąca ofensywa oparła się o San. Z galicyjskich pobojowisk zwieziono 60 829 ciał poległych różnej narodowości.
***
Fred po górach chodził od zawsze. Z czasem wokół niego i jego przyjaciela Bolesława Tumidajewicza, zwanego Tumbo, urosła spora grupka zapaleńców, którzy zapędzali się w różne zakątki Podkarpacia. Zwano ich “łazikami z rogiem”. – Mieliśmy róg myśliwski, jeszcze z czasów monarchii cesarsko-królewskiej, który świetnie sprawdzał się w górach. Można było nim wskazać komuś drogę, dać sygnały jeśli się zgubił itd. – opowiada krajoznawca. Z przyjaciółmi zwiedził niemal cały Beskid Niski, Bieszczady, poznał szlaki i bezdroża pogórzańskie.
Jeśli spytać o pierwszą wizytę na cmentarzu wojennym, Fred bez trudu odpowie, że była to Rotunda – góra nad Regietowem w Gorlickiem, gdzie Duszan Jurkowicz, słowacki architekt, wzniósł monumentalny cmentarz, znaczony pięcioma wysokimi, drewnianymi i krytymi gontem wieżami, przywodzącymi na myśl prawosławne monastyry.
Jednak Rotunda ze swoją pierwotną świetnością (ponoć to najpiękniejszy ze wszystkich wojennych cmentarzy) nie miała wtedy już nic wspólnego. – Obraz nędzy i rozpaczy. Zarośnięty, zniszczone mogiły, zwalone krzyże nagrobne, odpadający gont – przypomina sobie. Niewiele zmieniło się tam do teraz, choć od pierwszej wizyty na beskidzkim wzniesieniu minęło ponad ćwierć wieku. Obiekt – jako pierwszy z jemu podobnych – wpisano wprawdzie na listę zabytków, ale nie pociągnęło to za sobą żadnych konsekwencji. Może będzie lepiej, bo Rotundą zainteresowali się teraz młodzi przewodnicy ze Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich w Warszawie, którzy własnymi siłami chcą przywrócić blask dziełu Jurkowicza.
***
Cmentarze miały być pomnikami poległych, pamiątką i obrazem bitwy, przełomowej dla frontu wschodniego. Ich budową zajął się specjalnie w tym celu utworzony c.k. Oddział Grobownictwa Wojennego przy dowództwie Okręgu Wojskowego “Galicja Zachodnia” w Krakowie. Podległy mu teren podzielono na jedenaście okręgów; na czele każdego z nich stanął oficer – architekt lub budowlaniec – którego celem było opracowanie i wcielenie w życie koncepcji cmentarzy wojennych.
Duszan Jurkowicz wznosił drewniane cmentarze w okolicach Nowego Żmigrodu i Jasła, Hans Mayr swoje “kamienne” projekty realizował na ziemi gorlickiej. Pomiędzy Twierdzą “Kraków” a doliną Wisłoki wybudowano 400 cmentarzy.
***
Z czasem nie wystarczyło kartek, by opisać wszystkie cmentarze, które odwiedził. Na pierwszy ogień poszły najbliższe, potem w odleglejszych miejscach. Zawsze towarzyszyła mu niestrudzenie żona Anna; razem mierzyli cmentarze, szkicowali krzyże (zaprojektowano ich kilkadziesiąt rodzajów) i pomniki centralne (były niepowtarzalne). Rosła sterta fotografii i slajdów, na których uwieczniano obiekty, czasem w ostatniej chwili, bo niszczone były w oszałamiającym tempie.
– Nie robiono tego przez przypadek. Bo nie myślę, żeby komuś od niechcenia przyszło dwa kilometry od wsi targać ciężki młot, by rozbijać kamienne nagrobki i żeliwne krzyże. A ile obiektów próbowano rozjechać spychaczami, oczywiście, przy przychylności ówczesnej władzy. Do dziś mam zanotowane rejestracje traktorów, które zaorywały cmentarze – mówi Roman Frodyma.
Teraz w wielu przypadkach tylko w jego dokumentacji (uzupełnia się w tym świetnie z nowosądeckim badaczem Oktawianem Dudą) można zobaczyć, jak pierwotnie wyglądały cmentarze. Nie ma takich fotografii nawet w zespole dokumentów oddziału grobowniczego, pieczołowicie przechowywanych w Archiwum Państwowym przy ul. Grodzkiej w Krakowie, gdzie też dotarł, ale stosunkowo późno, bo zarządca kilkudziesięciu metrów bieżących teczek archiwalnych niezbyt kwapił się do ujawnienia, że jest w ich posiadaniu. W tym czasie trafił też na fundamentalne dla badaczy galicyjskiego grobownictwa dzieło.
***
Na czele krakowskiego Oddziału Grobów Wojennych stanął kapitan Rudolf Broch, żydowskiego pochodzenia Morawianin, jednoroczny ochotnik, landszturmista, już w trakcie prac budowlanych awansowany na majora. Wraz ze swym zastępcą kapitanem Hansem Hauptmannem stworzyli kilkusetstronicowe dzieło “Zachodniogalicyjskie groby bohaterów z czasów wojny światowej 1914-1918”, opisujące historię powstania cmentarzy, twórców ich i ich wystrojów (wśród nich są i polskie nazwiska: Jan Szczepkowski, Alfons Karpiński, Henryk Uziembło). Wiadomo stąd m.in., że do budowy zużyto 18 876 ton kamienia surowego, 11 550 ton żwiru do betonu, 1633 ton cementu, najlepszego, bo portlandzkiego, 5555 ton żelaza kowalnego i 85 ton farb olejnych.
***
Przypadkiem dowiedział się, że Biblioteka Narodowa w Warszawie ma w swych zbiorach egzemplarz dzieła Brocha i Hauptmanna. Odtąd spędzał tam każdą chwilę, odwiedzał bibliotekę przy okazji każdego pobytu w stolicy, godzinami ślęczał nad oryginałem i cierpliwie przenosił na papier jego treść. Do czasu, gdy któryś z pracowników księgozbioru zamknął go, ubranego w fartuch, w piwnicy z prymitywnym grafitowym kserografem i pozwolił odbijać do woli. Zeszło mu całą noc, ale na Podkarpacie wrócił już z grobowniczą biblią (niemal taką, jaką w kilka lat później stała się niewielka książeczka jego autorstwa “Cmentarze wojenne z I wojny światowej w rejonie Beskidu Niskiego i Pogórza”, wydana przez warszawskie SKPB; pierwsza w Polsce o tej tematyce).
Gdy miał już obraz sytuacji, mógł swobodniej penetrować teren. Przyznaje, że nie zawsze spotykał się z przychylnością i pomocą ludzi: nie chcieli wskazywać cmentarzy (przez lata zaniedbane, zarosły tak, że niełatwo było je znaleźć samemu w nieznanym terenie), tłumaczyli się niewiedzą i zasłaniali niepamięcią. Niejednokrotnie trafiał na milicyjny posterunek, bo znalazło się wielu życzliwych, którzy donosili o nadmiernym zainteresowaniu “wrogimi” cmentarzami; że chodzi, szpera, opisuje, szkicuje, fotografuje. Podjeżdżali panowie w niebieskich mundurach, zapraszali na komisariat i zadawali pytania: po co?, dlaczego?, na czyje zlecenie?, z jakiego rodu matka? Nie zrażał się tym i tłumaczył – By ocalić od zapomnienia…
Dokumentacja rozrastała się, zajmowała coraz więcej miejsca w mieszkaniu, pochłaniała pieniądze, bo wszystko, co robił i robi, finansuje z własnej kieszeni (raz tylko, niewielkim grantem pieniężnym, wsparło go Towarzystwo Karpackie), wreszcie: dawała satysfakcję.
Na początku lat 90. w Polsce zaczęli się pojawiać przedstawiciele Austriackiego Czarnego Krzyża, organizacji odpowiedzialnej za opiekę nad mogiłami żołnierskimi rozsianymi po wszystkich frontach, na których walczyli Austriacy. Zaczęto mówić o odbudowie cmentarzy, odnowiono obiekty w Grabie przy granicy słowackiej, w Krempnej i Sieklówce.
– Ze sterty gruzu i kamieni porośniętej tarniną, krzewami i ostrężyną odbudowywaliśmy zapomniane nekropolie – mówi. Do Polski zaczęły trafiać kolejne dokumenty, przyczynki, egzemplarze książki Brocha i Hauptmanna, wreszcie w początku lat 90. wydano staraniem Muzeum Okręgowego w Tarnowie reprint tej publikacji. Z kolei profesjonalne, trzytomowe opracowanie Frodymy “Galicyjskie cmentarze wojenne” spowodowało, że coraz częściej turyści zaczęli zbaczać ze szlaków, by poznać pamiątki wielkiej wojny.
***
Tylko na terenie Galicji Zachodniej przeprowadzono wielką akcję budowy monumentalnych cmentarzy. Powstawały także na terenie inspektoratów grobów wojennych w Przemyślu (najbardziej rozległy) i Lwowie, ale do dziś pozostało z nich niewiele śladów, bo budowano tam z mniejszym rozmachem i z mniej trwałych materiałów. W myśl traktatów pokojowych, grobami opiekować się miały państwa, na terenie których były położone. W międzywojniu powstało w Polsce nawet Towarzystwo Opieki nad Grobami Bohaterów (początkowo zwane Polskim Krzyżem Żałobnym). Gdy pojawiły się mogiły kolejnej wojny, o ofiarach poprzedniej zapomniano.
***
Frodyma mówi, że naprawdę zapomniane są cmentarze na wschód od linii Wisłoki, a już najbardziej – poza granicami polskiej państwowości. Do niedawna wielka biała plama. Ich zinwentaryzowanie (a o dokumenty niezwykle trudno) zajęło kilka lat żmudnej pracy, ale udało się odnaleźć prawie trzysta takich miejsc. Ile kryją jeszcze gęste lasy Bieszczadów? Tego nikt nie wie.
Coraz trudniej jest szukać, bo zmarli ci, którzy pamiętali wybuchy pocisków i akcję grzebania poległych. Z perspektywy lat Frodyma wie, że zafascynowany architekturą cmentarną popełnił błąd: zbyt mało rozmawiał ze starymi ludźmi. Błąd, bo pewnie mogłoby przetrwać wiele ciekawych opowieści, choćby podobnych do tej, którą usłyszał z ust mieszkanki Cieklina – o oficerze austriackim, którego duch nawiedził w nocy jej ojca z prośbą, by wskazał miejsce pochówku rodzinie. Albo tę z Zyndranowej, która rozwikłała zagadkę samotnego grobu żołnierskiego, w którym spoczywało ciało bez głowy (uciął ją ponoć pędzący przez wieś Kozak w służbie cara).
Nie pamięta dobrze, kto po raz pierwszy nazwał go Generalnym Grabarzem Galicji. Być może tarnobrzeski działacz turystyczny i przyjaciel Ryszard Walat, a być może całkiem kto inny. To taki żart, nawiązanie do tytulatury, w której lubowano się za czasów monarchii Franciszka Józefa I, którego obraz ma wśród niewielu pamiątek z tamtego okresu (nie bawi się w zbieranie mundurów, łusek, bagnetów; ma swoje osiemnaście tomów cmentarnej dokumentacji i to mu wystarcza).
Sam nigdy nie uważał się za kogoś ważnego, raczej skromnie ocenia swoją rolę. Chętnie odpowiada na listy z różnych zakątków kraju i Europy z zapytaniami o zaginionych podczas wojny (listy poległych odtworzył według zapisków archiwalnych, ale również odnotowywał nazwiska z tabliczek na krzyżach nagrobnych). Chciałby może założyć Bractwo Cmentarzy Wojennych, zgromadzić wokół siebie ludzi zafascynowanych tą tematyką, ale tylko pod warunkiem, że znajdzie się instytucja, która patronując inicjatywie, miałaby środki finansowe na odnowę cmentarzy. Bo chętnych do pomocy w ratowaniu tych obiektów nie brakuje, na przeszkodzie stoi tylko brak pieniędzy. Chciałby też wydać kolejne książki.
Powtarza, że nie uznaje się za kogoś wielkiego, lecz za prostego człowieka, który ma takie a nie inne zainteresowania. Przyznaje, że czasem patrzą na niego z tego powodu jak na dziwaka, ale większość rozmówców, których spotyka po raz pierwszy, rozumie jego nietypowe hobby. I tak Fred wędruje swoją cmentarną ścieżką (pod takim tytułem opublikował wspomnienia w almanachu karpackim “Płaj”); teraz – coraz bardziej ku wschodowi…