Tatry Słowackie, krajobraz po katastrofie
Na przestrzeni ok. 10 tys. ha las praktycznie przestał istnieć. Stary Smokowiec i Szczyrbskie Pleso zmieniły się nie do poznania. – Czegoś takiego nigdy wcześniej nie przeżyliśmy – mówią mieszkańcy podtatrzańskich miejscowości.
Mieszkańcy wciąż nie mogą się otrząsnąć po kataklizmie z 19 listopada 2004.
Jedziemy Drogą Wolności i nie wierzymy własnym oczom. Po obu stronach kilkumetrowe stosy powalonych drzew, które do niedawna blokowały przejazd. Jest przygnębiająco pusto. Krajobraz jak po prawdziwym kataklizmie. Przed Matlarami zauważamy trzech robotników leśnych, walczących z wiatrołomami za pomocą ciągnika i pił motorowych. Trochę dalej, przy wylocie Doliny Kieżmarskiej stoją dwa ciągniki. Robotnicy grzeją się przy ognisku zrobionym ze świerkowych gałęzi.
– Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem – mówi jeden z nich, wpatrując się w coś, co jeszcze kilka dni temu było lasem. – Całe kilometry połamanych i powyrywanych z korzeniami drzew. Zresztą to dopiero początek – zobaczycie, co się dzieje w Smokowcu i dalej – w Wyżnich Hagach, Szczyrbskim Plesie i Podbańskiej. Ostrzegali, że będzie wiało, ale nikt się nie spodziewał czegoś takiego…
– W 1981 roku też wiało i łamało drzewa, ale nawet w połowie nie było takich strat. A sprzątanie trwało siedem lat… – dodaje drugi z robotników. Ta perspektywa najwidoczniej nie mobilizuje ich do działania, bo zamiast sprzątać smażą kiełbaski.
Jedziemy dalej. Z okien samochodu oglądamy potężne wiatrołomy i nie możemy uwierzyć, że dalej może być jeszcze gorzej. Dojeżdżamy do Tatrzańskiej Łomnicy. W dyrekcji Tatrzańskiego Parku Narodowego zebrał się sztab kryzysowy i trwa narada. Na schodach Stacji Naukowej TANAP natykamy się na jej pracownika Petera Flajszela.
– Jeszcze nie wiemy, jakie dokładnie są straty, bo nie wszędzie można się dostać – mówi. – Koledzy leśnicy próbują określić obszar, jaki ucierpiał. Wydaje się, że całkowitemu zniszczeniu uległo około 10 tysięcy hektarów. Czekamy na dobrą pogodę, żeby z pomocą śmigłowca dokładnie to stwierdzić. To było coś, czego nie da się opisać. Ludzie opowiadają, że wszystkie drzewa położyły się w jednym momencie. Czekali aż się dźwigną…
Flajszel przypomina, że w 1915 roku wydarzyła się podobna katastrofa, którą dotknięty został niemal identyczny obszar. Straty były jednak dwa razy mniejsze. Już wtedy leśnicy konstatowali, że taka sytuacja wydarzyła się osiemdziesiąt lat wcześniej. To najwyraźniej geograficzna specyfika tego miejsca. Piątkowy orkan wiał kilka godzin. Całkowicie zmiótł z powierzchni ziemi pas lasu długości sześćdziesięciu i szerokości ponad trzech kilometrów, niszcząc 3 miliony m sześc. drzewa. Z największą siłą uderzył poniżej 1200 m n.p.m. Zniszczony starodrzew miał w przybliżeniu od 80 do 120 lat. Leśnicy przyznają, że jeszcze za wcześnie na szacowanie kosztów usuwania skutków katastrofy, ale na pewno sięgną one dziesiątków milionów koron.
W Stacji Naukowej TANAP spotykamy dyrektora TPN Pawła Skawińskiego, który przyjechał do Tatrzańskiej Łomnicy, żeby zaoferować słowackim kolegom pomoc merytoryczną.
– Czegoś takiego nigdy wcześniej nie widziałem – przyznaje Paweł Skawiński. – Las jest położony jak zboże. Drzewa padały jak w efekcie domino i to w jednym kierunku – z północy na południe. To był wiatr, który spadł z Tatr i rozpędzając się taranował drzewostany u ich podnóża. Na zboczach tatrzańskich nie ma na szczęście większych szkód. Dla nas to przede wszystkim wielki poligon doświadczalny. Teraz skierujemy uwagę na południową stronę Tatr i będziemy bacznie obserwować procesy zachodzące na tych wiatrołomach.
Opuszczamy Tatrzańską Łomnicę i ruszamy w stronę Starego Smokowca. Szybko przekonujemy się, że nasi rozmówcy mieli rację. Krajobraz przypomina migawki z programów informacyjnych na temat szalejących na Florydzie tajfunów. Wjeżdżamy do centrum miasta, które diametralnie zmieniło swoje oblicze. Powalone drzewa odsłoniły wiele domów, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. W większości są to szpetne betonowe budynki, które zadomowią się w tym krajobrazie na najbliższe lata. Na dworcu autobusowym strażacy walczą z drzewem, które przełamało na pół drewniany przystanek. Obserwują to mieszkańcy, którzy wciąż nie mogą uwierzyć w to, co się wydarzyło.
– Nie poznaję tego miasta, mimo że mieszkam tutaj od pięćdziesięciu lat. To inne miejsce, inna planeta… – mówi stojący na przystanku mężczyzna.
– Tego, co przeżyliśmy, nie życzylibyśmy największym wrogom – dodaje ze łzami w oczach starsza kobieta. – Huk był niesamowity, jakby startowała rakieta. Cały czas modliliśmy się. Byliśmy pewni, że będą nas ewakuować. Kiedy było po wszystkim, wyjrzeliśmy przez okno i chciało nam się płakać… Ale nasze miasto jeszcze będzie piękne. Inne, ale piękne…
– Walory krajobrazowe tego obszaru zmieniły się diametralnie – przyznaje Paweł Skawiński. – Przez najbliższych kilka lat oglądać będziemy stłamszoną powierzchnię wiatrołomową. Na pojawienie się w tym miejscu starodrzewia trzeba będzie czekać jakieś 120 lat. Ale wcześniej wypełnią tę przestrzeń wierzby, brzozy, jawory – to już będzie widok dużo bardziej przyjazny. Uczmy się szacunku i pokory dla takich zdarzeń, bo tak naprawdę człowiek nic w tym przypadku nie wskóra…