Wyprawa “Mimo wszystko” – Kilimandżaro 2008
Projekt Kilimandżaro 2008 – Mimo Wszystko, realizowany w całości dzięki wsparciu sponsorów, ma pokazać, że niepełnosprawność nie jest wyrokiem, że siła woli i ludzkich marzeń pomaga w realizacji nawet najśmielszych planów.
Wyprawa na Kilimandżaro rozpocznie się 27 września. Chociaż góra cieszy się sławą prostej technicznie, dla uczestników będzie dużym wyzwaniem. Główną przeszkodą w trekingu będzie rozrzedzone powietrze, związane bezpośrednio z dużą wysokością, a także ogromne różnice temperatur. Ze względu na położenie geograficzne, należy się liczyć z bardzo silnym promieniowaniem słonecznym. Dodatkowym utrudnieniem dla uczestników poruszających się na wózkach będzie przejście po grani szczytowej pokrytej śniegiem. Oprócz zmagania się z własnymi słabościami, bólem mięśni i brakiem tlenu członkowie wyprawy przekonają się, na czym polega wyjątkowość Kilimandżaro. Odbędą podróż od afrykańskiej sawanny, gęstych zielonych lasów, górskich łąk, do wiecznego śniegu na wierzchołku góry, który zalega tam, pomimo że Kilimandżaro jest oddalone od równika o 320 km. 14-dniowa wyprawa oprócz wejścia na Dach Afryki dodatkowo obejmie: podróż po najsłynniejszych parkach narodowych Afryki, spotkanie z polonią i korpusem dyplomatycznym w Kenii. Uczestnicy zwiedzą także Muzeum Karen Blixen, autorki „Pożegnania z Afryką”.
Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” dziękuje firmom i instytucjom, które wsparły merytorycznie i finansowo realizację projektu Kilimandżaro 2008 – Mimo Wszystko.
27 września wyruszymy do Kenii. Następnego dnia po wylądowaniu w Nairobi udamy się samochodami do Arusha stolicy afrykańskiego safarii. To miasto leżące w samym środku Arusha National Park, opanowane przez górujący nad nim krater wulkanu Meru, to początek naszej ekscytującej wyprawy. Kolejnym jej etapem będzie wejście do National Kilimanjaro Park przez Marangu- Gate. Podczas przygotowań doskonale poznaliśmy zasady zdobywania szczytu. Najważniejsza z nich to zachowanie stałego, wolnego tempa marszu. Musimy być przygotowani na nieprzewidywalne reakcje organizmu związane z wysokością i klimatem. Brawura znacznie obniża szanse na wygraną. Trasa trekingu poprowadzi nas zieloną równikowa dżunglą, która stopniowo zacznie się zmieniać. Las przejdzie w bezkresne pola porośnięte karłowatymi krzewami i wysokimi trawami. Następny obóz to Horombo Hut na wysokości 3720 m npm. Od tego punktu zaczniemy się zbliżać do ostatniego miejsca gdzie naturalnie występuje woda, przełęczy zwanej siodłem dzielącej stożek Kibo od Manwezi. 7 dnia rozpocznie się atak na szczyt. Ze względu na upały Kilimandżaro zdobywa się nocą. Po kilku godzinach bardzo męczącej trasy o świcie dotrzemy do brzegu krateru, tzw. Gilmans Point, aby stamtąd osiągnąć najwyższy punkt wierzchołka Dachu Afryki – 5895 m. Po zejściu ze szczytu i powrocie do Arusha rozpocznie się się drugi etap naszej przygody – Safari. Najpierw po Lake Manyara a potem słynnym Ngorongoro na terenie którego znajduje się największy na świecie kalder wulkaniczny. Jego dno jest płaskie pokryte częściowo piaskami oraz pokrywami solnymi. W okresie deszczowym do wypełnionych wodą jezior przylatują tysiące flamingów. W zbiornikach wodnych można spotkać hipopotamy. Czeka nas wspaniała przygoda. Trzymajcie kciuki za powodzenie wyprawy.
Uczestnicy
Angelika Chrapkiewicz – Góralka z Zakopanego, obecnie mieszka w Krakowie. Od 3. roku życia cierpi na dystrofię mięśniową. Porusza się na wózku. Jest absolwentką Wydziału Zarządzania i Komunikacji Społecznej Instytutu Spraw Publicznych UJ oraz studiów podyplomowych na Wydziale Dziennikarstwa. Jej pasją stało się nurkowanie. Odwiedziła między innymi podwodny świat Chorwacji i Morza Czerwonego, Park Narodowy Ras Mohamed w Skarm. Uwielbia też niebezpieczne miejsca, na przykład „The Blue Hole” – jedną z największych światowych atrakcji dla płetwonurków.
Katarzyna Rogowiec mieszka i pracuje w Krakowie. Jako 3-letnie dziecko straciła obie ręce. Jest wielokrotną medalistką mistrzostw świata i mistrzynią świata w biathlonie. Na paraolimpiadzie w Turynie (2006 r.) dwukrotnie stanęła na najwyższym stopniu podium, zwyciężając w biegach narciarskich na 15 km techniką klasyczną i na 5 km techniką dowolną. Prezydent RP odznaczył ją Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Krzysztof Gardaś – mieszkaniec Żywca, od najmłodszych lat związany z górami, jaskiniami i wspinaczką. W wieku 21 lat, w wypadku motocyklowym, doznał poważnego urazu kręgosłupa. Lekarze orzekli, że resztę życia spędzi na wózku, mimo to mężczyzna korzysta dzisiaj jedynie z kul. Jako osoba niepełnosprawna zdobył kilka szczytów wchodzących w skład „Korony Ziemi”: Mont Blanc (4810 m n.p.m.), Aconcaguę (6962 m n.p.m.), Kilimandżaro (5896 m n.p.m.) i Elbrus (5642 m n.p.m.).
Krzysztof Głombowicz jako dziecko zachorował na chorobę Heinego-Medina. Od tamtej pory korzysta z aparatu ortopedycznego oraz kul. Przez ponad 20 lat uprawiał różne dyscypliny sportu: podnoszenie ciężarów, pływanie, strzelectwo, narciarstwo klasyczne, lekkoatletykę. Jako dziennikarz TVP, był na paraolimpiadach w Atlancie, Sydney, Atenach i Turynie. Od wielu lat współpracujący z redakcją “Spróbujmy razem” w TVP2, dla której robi reportaże o niepełnosprawnych sportowcach.
Jacek Grzędzielski – Krakowianin, absolwent handlu zagranicznego na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie, dyrektor generalny polskiego oddziału firmy „Salewa” (sponsora wyprawy), kolarz MTB i zapalony lekkoatleta. Udział w projekcie „Kilimandżaro 2008 – Mimo Wszystko” opłaca z własnych pieniędzy. Pragnie pomagać jego niepełnosprawnym uczestnikom i także w ten sposób podkreślić zaangażowanie „Salewy” w wyprawę na Dach Afryki. Jest członkiem zespołu biegaczy długodystansowych „Dym-Team”.
Jan Mela pochodzi z Malborka. W 2002 roku, w wyniku porażenia prądem, stracił lewe podudzie i prawe przedramię. Jest najmłodszym w historii zdobywcą bieguna północnego i bieguna południowego. Obecnie mieszka w Łodzi. Jest studentem realizacji filmowej w Wyższej Szkole Sztuki i Projektowania.
Jarosław Rola mieszka w Karpaczu. Porusza się na wózku. Na paraolimpiadzie w Turynie (2006 r.) zajął 10. miejsce w slalomie. Wielokrotny mistrz Polski w narciarstwie alpejskim. Projektant i konstruktor sprzętu sportowego dla osób niepełnosprawnych. W lipcu 2006 roku, jako pierwsza osoba niepełnosprawna, zdobył szczyt Śnieżki na zaprojektowanym przez siebie rowerze napędzanym siłą rąk.
Piotr Truszkowski – Wielkopolanin. Po porażeniu prądem, stracił obie nogi na wysokości ud. Mimo to jest wysportowany, o nie zmierzonym pokładzie energii; wielokrotny srebrny i brązowy medalista mistrzostw Polski w lekkiej atletyce (kula, dysk, oszczep) oraz multimedalista mistrzostw Polski w siatkówce na siedząco. Wielki pasjonat sportów ekstremalnych i kolekcjoner broni.
Łukasz Żelechowski niewidomy od urodzenia krakowianin, absolwent Instytutu Informatyki Uniwersytetu Śląskiego. Jego pasją są Tatry, pływanie, jazda na rowerze typu tandem i krótkofalarstwo, przede wszystkim jednak – muzyka. Ukończył szkołę muzyczną I st. Gra na fortepianie oraz bandurze, odnosi sukcesy wokalne, nagrywa dla TVP. W 2006 roku zajął 1. miejsce w II Ogólnopolskim Festiwalu Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty.
Wsparcie
Bogdan Bednarz – ratownik Beskidzkiej Grupy GOPR, wieloletni członek Klubu Wysokogórskiego w Bielsku-Białej, zdobywca: Mont Blanc (dwukrotnie), Matterhorn, Monte Rosa, Elbrus, Grand Paradiso, Braithorn. Przewodnik grup po wielu szlakach i szczytach w Tatrach. Posiada doświadczenie w opiece nad osobami niepełnosprawnymi w górach (m.in. podczas wyprawy na Elbrus byłem partnerem niepełnosprawnego alpinisty). Jeżeli skromność i odpowiedzialność można oceniać w skali 1:10… Bogdan ma 10.
Adam Golec – fotograf. Urodzony w Mysłowicach, absolwent PWSFTviT w Łodzi, studiował na AGH w Krakowie. Fotograf, reporter, członek SDP. Od 1991 roku związany jest z Gazetą Wyborczą, gdzie koordynuje działania krakowskiego działu Foto. Jest wielokrotnym laureatem konkursów fotografii prasowej; w 1997 roku utytułowany został nagrodą Fotografa Roku Gazety Wyborczej. W 2008 roku został laureatem I miejsca prestiżowego konkursu GrandPress Photo, w kategorii „Życie Codzienne”, za materiał o Annie Krupie, bezrękiej matce. Jego największa pasja to… fotografia, ale z przyjemnością ujeżdża rower MTB. Lubi bywać w nowych miejscach, poznawać je i dostrzegać w nich to, co istotne dla jego fotografii.
Wojciech Jachymiak – realizator filmowy, urodzony w Nowym Targu, od 11 lat artystycznie i zawodowo zwiazany z Krakowem. Producent, reżyser, operator filmowy. Właściciel studia filmowego UNIWERSYTET CZŁOWIEKA OGNIK. Absolwent WIL Politechniki Krakowskiej. Dodatkowo zajmuje się pszczelarstwem i radiestezją. Pasjonat skoków narciarskich i skrzypiec. W trakcie wyprawy będzie kręcił film dokumentalny na zlecenie ośrodka regionalnego TVP oraz współpracował z innymi operatorami przygotowującymi materiały o wyprawie.
Marek Kowalski – koordynator projektu / fotograf. Urodzony w Zakopanem krakowianin, fotograf-reportażysta. Ukończył Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej UJ. Z aparatem fotograficznym zwiedził niemal całą Europę, Stany Zjednoczone i Nepal. Jego zdjęcia ukazują się w polskiej i europejskiej prasie oraz magazynach. W Fundacji „Mimo Wszystko” pracuje od 2005 roku.
Piotr Pogon – koordynator projektu. Krakowianin, w Fundacji „Mimo Wszystko” pracuje od 2004 r. Prowadzi także wykłady w Polskim Stowarzyszeniu Fundraisingu oraz na Uniwersytecie Śląskim. Był akademickim mistrzem Polski w narciarstwie alpejskim. Mimo że jest pacjentem Instytutu Onkologii (m.in. resekcja płuca), pływa i startuje w biegach długodystansowych.
28/29 siepnia
Uczestnicy wyprawy na Kilimandżaro spotkali się w malowniczej scenerii Parku Krajobrazowego Beskidu Małego. Dostali plecaki, bilety lotnicze, wskazówki od tych którzy byli już na szczycie i wspólnie odpowiedzieli sobie na jedno z najważniejszych pytań: Dlaczego i dla kogo idą?
Spotkanie odbyło się w ośrodku konferencyjno-wypoczynkowym „Kocierz” na wysokości 750 m. n.p.m. Niestety zabrakło na nim Angeliki Chrapkiewicz (była w tym czasie na obozie nurkowym w Egipcie), Kasi Rogowiec i Jarka Roli (byli w Wągrowcu na zgrupowaniu kadry narodowej). Pozostali uczestnicy mieli okazję m.in. pospacerować po górskich szlakach, porozmawiać z Janem Luberem, pierwszym alpinistą z niepełnosprawnością, który zdobył Dach Afryki, zobaczyć slajdy z wyprawy na Kilimandżaro w której kilka lat temu uczestniczył Krzysztof Gardaś i spotkać się z Anną Dymną, szefowa Fundacji „Mimo Wszystko”, pomysłodawczynią przedsięwzięcia.
– Hasło tej wyprawy brzmi: „Każdy ma swoje Kilimandżaro”, ale trzeba do niego dopowiedzieć jeszcze jedną bardzo ważną rzecz, że każdy może je zdobyć pod warunkiem, że nie jest sam – mówiła Anna Dymna. – Myślę, że ta wyprawa dla wielu osób będzie miała charakter symboliczny. I to nie tylko dla ludzi z niepełnosprawnościami, po wypadkach, którym się wydaje, że już nic dobrego ich nie czeka, ale również dla zdrowych, którzy mają ręce, nogi, mózgi, ale nic nie robią ze swoim życiem. Taka osoba pomyśli sobie: „Proszę, osoby niewidome, jeżdżące na wózkach, poruszające się o kulach wspinają się na najwyższy szczyt Afryki, zmagają się z zimnem, bólem, własną chorobą, a ja siedzę w domu i się nad sobą użalam. Tak dalej być nie może”.
Krzysztof Głąbowicz: Niewiele osób z mojego środowiska wie, że idę na Kilimandżaro. Nie chcę się tym chwalić. Tak naprawdę w imieniu tysięcy niepełnosprawnych osób, które są przykute do łóżek, okaleczone po wypadkach chcę powiedzieć, że jesteśmy normalnymi ludźmi i możemy dotrzeć tam gdzie chcemy jeśli tylko ktoś da nam szansę, jeśli w nas uwierzy.
Krzysztof Gardaś: Idę, bo kiedy w 1999 r. stałem pierwszy raz na szczycie Kilimandżaro i zobaczyłem pierwszy promień słońca, który uderzył w lodowiec pomyślałem, że chciałbym tam kiedyś jeszcze wrócić. Mogę.
Jasiek Mela: Kilimandżaro leży bardzo blisko równika i dla mnie to jest taka góra wyrównywania szans. Każdy z nas ma dosyć ciężki bagaż doświadczeń, ale to m.in. one sprawiły, że jesteśmy takimi, a nie innymi osobami, że patrząc każdego dnia w lustro znajdujemy w sobie siłę, żeby powiedzieć: „mogę”, „chcę”, „dam radę”. Wyobrażam sobie, że na szczycie Kilimandżaro jest taki mały klocek domina, jak tam dojdziemy to go przewrócimy, a on przewróci kolejne. W ten sposób uruchomimy lawinę, dzięki której inni też uwierzą w siebie i będą mieli odwagę zmienić swoje życie. Przecież nikt inny go za nich nie przeżyje.
Piotr Pogon: Dla mnie to jest wyprawa życia. Każdego dnia budzę się i myślę: „Kilimandżaro”. Chciałbym się wspiąć na sam szczyt, ale ważne jest to, że w ogóle wyruszamy. Są wśród nas osoby na wózkach, poruszające się o kulach, Łukasz jest niewidomy. Wierzę, że dla wielu osób, szczególnie tych bardzo ciężko chorych dla których szczytem marzeń jest stanięcie na własnych nogach staniemy się symbolem. Dopóki znajdujemy w sobie siłę żeby walczyć nikt z nas nie jest przegrany.
Piotr Truszkowski: Idę dla mojej mamy, bo wiem jak bardzo cieszą ją moje sukcesy. Ale idę też m.in. dla rodziców Kasi, mojej narzeczonej. Chcę im pokazać, że niepełnosprawność nie jest ograniczeniem. Mogę dotrzeć bardzo wysoko, bo mam w sobie siłę i odwagę. I fakt, że nie mam nóg nie jest w stanie mi tego odebrać.
Łukasz Żelechowski: Dla mnie to będzie ogromna próba sprawdzenia samego siebie, ale też pokazanie jak dalece możemy zaufać innym ludziom. Nie mogę polegać wyłącznie na samym sobie, bo nigdzie nie dojdę. Wierzę, że będziemy mieli sporo kibiców i to nie tylko w osobach niepełnosprawnych, ale również w tych zdrowych. Część z nich na pewno zacznie pytać: „A ja dokąd chce dojść?” „Gdzie jest moje Kilimandżaro?”.
9/15 września
Do wyposażenia wyprawy dołączył po-leasingowy pancerny notebook Panasonic. Ma certyfikat US Army! Będzie służył do archiwizacji zdjęć z ekspedycji i przesyłania ich do Polski.
Komputer jest odporny na wstrząsy, różnice temperatur, kurz i działanie innych czynników zewnętrznych, z którymi spotkają się uczestnicy wyprawy.
Mamy nadzieję, że będzie dzielnie służył! Dziękujemy Firmie PROPTI za rabat.
15 września zakończyliśmy rozmowy z przedstawicielstwem firmy PETZL. Dystrybutor tej znanej firmy produkującej specjalistyczny sprzęt wysokogórski udzielił naszej Fundacji znaczącego rabatu na zakup oświetlenia indywidulanego, tzw. „czołówek” dla uczestników wyprawy na Kilimandżaro. Na wyposażeniu niepełnosprawnych członków zespołu znajdą się m.in. lampy bezpieczeństwa typu : e+LITE , nowość 2009 r. – nagrodzona na targach outdoorowych w Kielcach. Za ten gest serca z serca dziękujemy!
27 września
– To jest wyprawa zaufania – mówiła w czasie konferencji prasowej Anna Dymna. – Najpierw naszej fundacji zaufali sponsorzy, którzy dali nam na nią pieniądze. Teraz uczestnicy muszą zaufać sobie nawzajem. Bez tego zaufania wejście na szczyt nie jest możliwe. Cieszę się, że wśród członków ekipy, która wybiera idzie na Kilimandżaro go nie brakuje.
Dzień wylotu upłyną pod znakiem pożegnań z najbliższymi, konferencji prasowej i oczekiwania na samolot. Chwile poprzedzające lot były bardzo nerwowe. Okazało się, że samolot linii KLM, którym mieli wyruszyć uczestnicy wyprawy nie wystartuje na czas. – Jeśli opóźnienie będzie zbyt duże, samolot z Amsterdamu do Kenii może na was nie czekać. Wtedy będziecie musieli spędzić kilka dni w Amsterdamie w oczekiwaniu na kolejny lot – usłyszeli na warszawskim lotnisku. Na szczęście czarny scenariusz się nie sprawdził. Ekipa „Kilimandżaro” zdążyła na czas i po dziewięciu godzinach lotu wylądowała w Nairobi. W ten sposób rozpoczęła się wielka przygoda, która za kilka dni zawiedzie ich na Biały Dach Afryki.
28 września – Pierwszy dzień na Czarnym Lądzie
To był dzień pełen niezapomnianych wrażeń. Trudno opisać wszystko co dziś zobaczyliśmy i przeżyliśmy, ale spróbujemy…
Kwadrans przed godziną siódmą wylądowaliśmy szczęśliwie w Nairobi. Czarny Ląd z lotu ptaka jest przepiękny. Tuż po odprawie wsiedliśmy do busików i pojechaliśmy do hotelu. Ciężko uwierzyć, ale wokół jest Afryka!!! Spacerują zebry. Macha nam mnóstwo „opalonych” ludków. Jest cudownie. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy do fundacji, która chroni żyrafy. Udało jej się uratować przed wyginięciem jeden z gatunków tego pięknego zwierzęcia. W chwili gdy się tego podejmowali były tylko trzy żyrafie rodziny. W tej chwili udało im się już odbudować populację. Stamtąd pojechaliśmy do fundacji, która zajmuje się małymi słoniątkami porzuconymi przez rodziców. Mieliśmy okazję zobaczyć jak się nimi opiekują i przygotowują do samodzielnego życia w dziczy. Jednym z najbardziej zabawnych momentów było spotkanie Łukasza ze słoniem. Łukasz go pogłaskał, pomacał niepewnie po trąbie i śmiejąc się z zachwytu krzyknął: – On jest taki mechaty jak trawa! Po południu byliśmy na garden party u księżnej Sapieżanki, która ufundowała nam ubezpieczenia i lekarza. Łukasz śpiewał piosenki ukraińskie i góralskie. Było sporo zaproszonych gości, śmiechu i wzruszeń. Obecni też byli m.in. przedstawiciele polskiej ambasady w Kenii i Nairobi. Poznaliśmy tam też niepełnosprawnego nauczyciela z Kenii, który razem z nami będzie szedł na Kilimandżaro. Dowiedzieliśmy się też, że z uczestnikami naszej wyprawy chce się osobiście spotkać prezydent Kenii Mwai Kibaki. Spotkanie zaplanowano na jutro na godz. 9 rano. Po tym spotkaniu wsiadamy w busy i wyruszamy w kilkugodzinną podróż do Tanzanii. Będziemy mieli do przejechania około 280 km. Trochę się stresujemy bo nie mamy wszystkich wymaganych zezwoleń, a granica kenijsko-tanzańska należy do najtrudniejszych w Afryce. Często zdarzają się tam różnego rodzaju problemy. W głębi serca liczymy na to, że nas ominą…
29 września – Z wizytą u wiceprezydenta Kenii
Dzisiejszy dzień to przede wszystkim wielkie wydarzenie medialne i wyprawa w stronę granicy z Tanzanią…
Zostaliśmy zaproszeni do Pałacu Prezydenckiego. Spotkaliśmy się z wiceprezydentem Kenii. Przyjęto nas z wszelkimi honorami. Był wywiad do telewizji kenijskiej. Podobno pojawiła się też jakaś informacja na nasz temat w wiadomościach. Nasz przyjazd do Kenii stał się po prostu dużym wydarzeniem. Tuż po spotkaniu wyruszyliśmy w kilkugodzinną podróż do Tanzanii. Takim dość nerwowym wydarzeniem było przekroczenie granicy kenijsko-tanzańskiej. Staliśmy ponad półtorej godziny, ale kiedy wyszliśmy rozprostować kości i celnicy zobaczyli osoby na wózkach i ociemniałego Łukasza to jakoś wszystko zaczęło nabierać tempa. W tej chwili jesteśmy w cudownym miejscu, które nazywa się Arusha. Na wysokości około 1900 metrów n.p.m. Jest bardzo fajna pogoda bo około 24 stopni. Dzisiejszej nocy będziemy spać w domkach krytych strzechą. Ludzie w tej części Afryki żyją bardzo ubogo. Mieszkają w lepiankach, dla wielu z nich jedyny dobytek stanowią kozy, ale mają w sobie ogromne pokłady radości. Uśmiechają się do nas szeroko, dbają o to, żeby nam nic nie brakowało, pozdrawiają nas na każdym kroku. Mamy wokół siebie dużo pozytywnych emocji. Nie brakuje ich też w grupie. Bardzo szybko staliśmy się teamem. Jedni drugim pomagają, wspierają. Trzymamy się razem. Dziś po raz pierwszy zobaczyliśmy Kilimandżaro. Robi ogromne wrażenie. Wszystkim nam mocniej zabiły serca. Jutro rano jedziemy na spotkanie z masajskimi wojownikami Morani. A w środę zaczynamy trekking na Kilimandżaro.
Pozdrawiamy z pachnącej słońcem Afryki!
30 września – Z wizytą u masajskich wojowników Morani
Dziś każdy z nas mógł się poczuć jak widzowie programu podróżniczego, którym nagle pozwolono przejść na drugą stronę ekranu…
Wyobraźcie sobie, że siedzicie wygodnie w domu, w miękkim fotelu, oglądacie National Geographic w którym pokazują masajską wioskę. Widzicie małe chatki zbudowane z krowiego łajna, kryte strzechą, tlące się paleniska, wojowników Morani odzianych w swoje odświętne stroje i nagle ktoś macha do was z drugiej strony zapraszając żebyście weszli i na własne oczy zobaczyli to co widzicie na szklanym ekranie. Dokładnie tak się dzisiaj wszyscy czuliśmy. Nawet Łukasz miał okazję wiele „zobaczyć”. Dotykał masajskich strojów, broni wojowników, pytał o każdy szczegół. Zostaliśmy zaproszeni do jednej z takich chatek na herbatę. Angelika z Jarkiem i Piotrkiem nie mogli wjechać do środka wózkami, więc zostali wniesieni. Chłopaków posadzono na stołeczkach, a Angelikę na specjalnie przygotowanej skórze. Ludzie żyją tam bardzo skromnie.
Nie mają wody, elektryczności, ale uśmiechają się szeroko. Czuliśmy się tam wyjątkowo. W jednej z chatek siedziała masajska babcia. Kiedy Angelika do niej podeszła, babcia na nią popatrzyła, ściągnęła z szyi naszyjnik i założyła na jej szyję, a potem się uśmiechnęła. Chwilę potem inna Masajka posadziła Angelice na kolanach małą dziewczynkę i gdzieś sobie poszła. Dziewczynka przesiedziała u niej jakieś 20 minut. Nic a nic się nie bała, że to blondynka, na dodatek z jakąś dziwną, białą skórą. Wzywać pomocy zaczęła dopiero wtedy gdy Angelika chciała z nią podjechać do samochodu i wyciągnąć z niego słodycze. My wiedzieliśmy, że to nie jest porwanie, ale dziewczynka raczej nie. Wojownicy odtańczyli nam i odśpiewali wojenne pieśni. Na wieść o naszej wizycie zeszły się kobiety z całej okolicy i zorganizowały nam „market”. Chłopaki kupili miecze i tarcze do polowania na lwy. A dziewczyny, wiadomo: kolczyki, bransoletki i naszyjniki. Kupowaliśmy chętnie, bo wiedzieliśmy, że w ten sposób możemy im jakoś pomóc. Będą mogli sobie potem kupić coś do jedzenia, albo kozę. Zwierzęta mają tam ogromną wartość. Postanowiliśmy, że podziękujemy im za gościnę kupując krowę, ale nie byliśmy w stanie jej sprowadzić na miejsce, więc przekazaliśmy im równowartość 180 dolarów za które sami ją sobie kupią. Wieczorem wróciliśmy do hotelu. Z przeróżnymi pamiątkami. Nie tylko tymi, które chcieliśmy ze sobą zabrać. Angelika, Jarek i Piotrek wjechali w wiosce na jakieś kolce i podziurawili opony w wózkach. Do hotelu dotarli na kompletnym kapciu. Angelika miała jedną dziurę, a Piotrek z Jarkiem po dwie. Ale wieczorem – tuż po kolacji – zabrali się za klejenie łatek. I wszystko jest już w porządku. Mogą ruszać dalej. Zresztą kolacja to też dziś było wydarzenie. Tuż po deserze (zajadaliśmy banany na ciepło z lodami) wyszła do nas grupa kobiet i odśpiewała nam piosenkę o Kilimandżaro. To było naprawdę bardzo wzruszające! Jutro czeka nas początek trekkingu. Wyruszamy do Marangu Gate-Mandra Hut (2700 m n.p.m.).
1 października
Początek wyprawy na szczyt był wyjątkowo trudny. Zdarzyło się coś czego nikt z nas nie był w stanie przewidzieć…
To był bardzo ciężki dzień. Poprzedniej nocy część z nas położyła się o godzinie 1-2. Skręcaliśmy nosze alpejskie, Jarek Rola skręcał rower, a wcześnie rano trzeba było wstać, spakować rzeczy do autobusu. Okazało się, że wózki i rower musimy załadować na dach. Inaczej się nie pomieścimy. Nie było odpowiednich mocowań, musieliśmy trochę „powalczyć”, ale się udało. Autobus wyglądał wprawdzie jak piramida Cheopsa, ale ruszyliśmy. Kiedy byliśmy w Parku Narodowym, niedaleko bramy przez którą zaczyna się podejście na szczyt kierowca autobusu nagle zahaczył o kabel elektryczny. Wszystkie wózki i rower Jarka spadły z hukiem na ziemię. Szczęściem w nieszczęściu było to, że nikt akurat nie przechodził drogą. Niestety okazało się, że wózki alpejskie na których mieli być wiezieni Angelika i Piotrek zostały zniszczone: powykoślawiało kółka, ramy, połamały się siedziska. Dojechaliśmy na parking i zaczęliśmy je naprawiać. To opóźniło nas o kolejne dwie godziny. Ostatecznie wyruszyliśmy dopiero około godz. 15. Szybko okazało się, że bez pomocy kilku osób wózki nie pojadą. Koła były w fatalnym stanie. Na dodatek poruszaliśmy się dzisiaj po podłożu wulkanicznym (przypomina to trochę pokruszony pumeks), który stwarzał dodatkowy opór. Trzeba było je pchać w kilka osób. Na szczęście jakiś dobry duch sprawił, że w połowie trasy znaleźliśmy w krzakach sprawny wózek alpejski i Piotrek mógł się na niego przesiąść. Udało nam się trochę przyśpieszyć. Nie łatwo było też pokonać dzisiejszy odcinek osobom poruszającym się o kulach. Krzysiek Głombowicz przeszedł mały kryzys. Jego kule co krok się zapadały. Było mu niezwykle ciężko, ale postanowił iść dalej i dotarł do obozu. Jarek Rola jedzie dzielnie na swoim rowerze. Udało mu się dzisiaj w ten sposób pokonać cały odcinek. Tanzańczycy, którzy obsługują naszą wyprawę nie tylko nas wspomagali, ale starali się też podsycać dobre humory. Nauczyli nas m.in. piosenki o Kilimandżaro. Śmiejemy się, że będziemy ją śpiewać jeszcze długo po powrocie do Polski. Ostatecznie udało nam się około godz. 20 dotrzeć w komplecie do Marangu Gate-Mandara Hut na wysokości 2700 m n.p.m. I to jest najważniejsza wiadomość dzisiejszego dnia! Jutro o godz. 5.30 wyruszamy dalej. Przed nami 12 kilometrowy odcinek. Cel – obóz Horombo Hut na wysokości 3720 m n.p.m.
2 października
Z każdym metrem wspinaczka jest coraz trudniejsza. Dwóch uczestników wyprawy zachorowało, ich dalsza wędrówka na szczyt stanęła pod znakiem zapytania.
Dziś pokonaliśmy 12-kilometrowy odcinek. Wstaliśmy punktualnie o godz. 5.30. Z każdą godziną wspinaczka była coraz trudniejsza. Zmęczenia daje się we znaki zarówno sprawnym jak i osobom z niepełnosprawnościami. Ekipa podzieliła się dziś na grupy. Na czele pierwszej z nich wędrował Krzysiek Gardaś z Łukaszem Żelechowskim i Jackiem Grzędzielskim, który od wczoraj jest „oczami” Łukasza. Z tyłu został Krzysiek Głombowicz – ma poważnie obtartą nogę, każdy krok sprawia mu ból, mimo to idzie dalej. Jarek Rola zdołał wjechać samodzielnie na rowerze na wysokość 3 tys. 400 metrów. Potem zaczęły mu słabnąć ręce, próbował walczyć, ale osłabiony organizm zrobił swoje. Do obozu trzeba go było wciągać na linach. W najtrudniejszej sytuacji jest w tej chwili Marek Kowalski i Jacek Grzędzielski. Wieczorem mieli ponad 39 stopni gorączki. Na dodatek Marek miał przez cały dzień problemy z żołądkiem. Jest odwodniony i osłabiony. Lekarz, który idzie z nami twierdzi, że prawdopodobnie złapali jakiegoś wirusa. On sam nie czuje się najlepiej. Nie wykluczone, że wszystkim pomoże sen i odpoczynek. W górach to jedno z najlepszych lekarstw. Od tego jak Marek i Jacek się będą rano czuli, zależy ich dalsza wspinaczka. Pozostali uczestnicy skoro świt ruszają dalej. Jutro zamierzamy dojść do siodła Kibo Hut na wysokości 4703 m n.p.m. Dla wielu z nas to będzie decydujący dzień. Trzeba się będzie bowiem zmierzyć z chorobą wysokościową. Trudno przewidzieć kogo z nas może dopaść. Większość z nas nigdy nie była na takiej wysokości. Nie wiemy jak zareaguje nasz organizm. Dzisiejszy dzień pokazał, że Kilimandżaro nie oszczędza nikogo. Nawet w pełni zdrowe i sprawne osoby muszą się liczyć z tym, że mogą nie dotrzeć na szczyt. Cieszymy się jednak, że udało nam się w komplecie dotrzeć do kolejnego obozu – Horombo Hut na wysokości 3720 m n.p.m. Zaczyna się robić coraz chłodniej. Wyciągnęliśmy już ciepłą odzież. W nocy temperatura może spaść do zera. Zjemy coś gorącego i wskakujemy w puchowe śpiwory. Wierzymy, że jutro wszyscy poczujemy się lepiej. Inaczej być nie może. Każdy z nas chce przecież dojść na szczyt…
3 października
Zmieniliśmy plany. Nie idziemy dalej.
Wczorajszy dzień był wyjątkowo trudny. Marek Kowalski i Jacek Grzędzielski złapali jakiegoś wirusa. Całą noc zmagali się z wysoką gorączką. Rano też nie czuli się najlepiej. Kilka osób ma objawy choroby wysokogórskiej. Bolą nas głowy, jest nam niedobrze. W tej sytuacji Grzegorz Kępski z Africa Adventure i Bogdan Bednarz, ratownik GOPR-u którzy zdobyli w życiu już nie jeden szczyt i doskonale znają góry postanowili, że powinniśmy zrobić dzień przerwy i zostać w obozie Horombo Hut na wysokości 3720 m n.p.m. Będziemy mogli pospacerować po okolicy i trochę się zaaklimatyzować. A przy okazji porządnie się wyspać. Podobno w kolejnym obozie – Kibo Hut, na wysokości 4703 m n.p.m. niewiele osób potrafi zasnąć. Jeśli jutro poczujemy się lepiej osobiście się o tym przekonamy. Wszystko zależy już tylko od naszych organizmów…
4 października
Wstaliśmy dziś o piątej rano. Powitał nas piękny wschód słońca. Trudno to opisać, ale widok był nie ziemski. Pomyśleliśmy, że to dobra wróżba na dzisiejszy dzień. A przyda nam się każdy dobry symbol, gest, myśl… bo czeka nas wyjątkowo długi dzień i noc. Dzień odpoczynku w Horombo Hut wszystkim nam się przydał. Nabraliśmy sił, mogliśmy się wyspać. Jacek Grzędzielski i Marek Kowalski czują się dużo lepiej. Idą z nami na szczyt. Jesteśmy już w drodze. Wyruszyliśmy o godzinie 7 rano. Wszyscy! Przed nami długie podejście do schroniska Kibo Hut na wysokości 4703 m n.p.m. Jeśli będziemy się w miarę dobrze czuli powinniśmy być tam około godz. 14. Ale tak naprawdę każdy z nas w głębi serca boi się tego odcinka. Podobno tu najbardziej czuje się wpływ wysokości na organizm. Trudno przewidzieć jak zachowają się nasze organizmy… Jesteśmy pełni optymizmu i dajemy z siebie wszystko, ale są rzeczy na które nie mamy żadnego wpływu. To jest jedna z nich. Każdy z nas niesie też zapas wody. W Kibo Hut jej nie ma. Będzie nam potrzebna również w drodze na szczyt i w czasie gdy będziemy z niego schodzić. Po kilkugodzinnym odpoczynku w Kibo Hut ruszymy na szczyt. Marsz rozpoczniemy dokładnie o 2 w nocy, zanim na niebie pojawią się chmury. Musimy być przygotowani na bardzo niskie temperatury. Każdy z nas będzie zaopatrzony w termos z gorącą herbatą. Na pewno trochę nam pomoże w kryzysowych momentach. Będziemy szli na wschód, w kierunku Uhuru Peak, najwyższego punktu masywu, który znajduje się na wysokości 5895 m n.p.m. Pokonanie tego odcinka zajmuje około 8 godzin. Podobno najwięcej osób wtedy rezygnuje z dalszej wspinaczki. My obiecaliśmy sobie, że będziemy się nawzajem motywować do tego, żeby iść dalej. Naszym celem jest Biały Dach Afryki – Kilimandżaro. Myślimy o nim dzień i noc, niektórzy z nas o nim śnią. Poza tym mamy jeszcze jedną ukrytą siłę-siebie! Kiedy człowiek jest wysoko w górach nie ma siły na udawanie. Wychodzą z niego dobre i złe cechy. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, jak w każdej grupie zdarzają nam się nieporozumienia, ale mimo to trzymamy się razem. Pomagamy sobie jak umiemy. Angelika-tak jak obiecała-jest czasem czyimiś oczami, rękami, Kasia Rogowiec – nogami, a Łukasz, mimo tego że nie widzi wspiera resztę, jak mało kto. Podobnie jest z Jaśkiem Melą – jego optymizm jest nie do zdarcia. Jarek i Piotrek Truszkowski nie raz już mieli okazję udowodnić co znaczą silne, męskie ręce. A Krzyśki, mimo tego, że poruszają się o kulach nadają naszemu marszowi odpowiedni rytm. Piotrkowi Pogonowi, który ma tylko jedno płuco z każdym kilometrem oddycha się coraz trudniej, ale dzielnie pomaga pchać wózki, kiedy pojawia się jakiś problem, natychmiast działa. Śmiejemy się, że czasem zachowuje się jak ojciec. No i jeszcze Boguś Bednarz, który spisuje się na medal. Razem stanowimy wielką siłę! Wierzymy, że nasz wysiłek przyniesie również owoce innym. Może uwierzą w siebie, że oni też mogą wyruszyć na swój szczyt. Bo przecież „Każdy ma swoje Kilimandżaro”. Nie będzie łatwo, tak jak nam nie jest łatwo, ale chcemy pokazać, że to jest możliwe. Mimo lęku, zimna, choroby wysokościowej, rozrzedzonego powietrza i zmęczenia, które nasila się z każdą godziną-idziemy! I zrobimy wszystko, żeby dotrzeć na szczyt. Potem będziemy musieli zejść od razu na wysokość 3720 m n.p.m. To oznacza kolejne kilka godzin wędrówki. Wbrew pozorom zejście wcale nie jest łatwiejsze niż wejście, są odcinki z którymi będziemy musieli stoczyć nie małą walkę. Zwłaszcza osoby poruszające się na wózkach. Angelice dają się już porządnie we znaki problemy z krążeniem, ale nie traci optymizm. Podobnie jest z resztą uczestników. Wierzymy, że wszyscy wejdziemy na szczyt, a potem cali i zdrowi z niego zejdziemy. Trzymajcie za nas kciuki! To się na pewno przyda. Podobnie jak każda dobra myśl.
5 października
Powinniśmy powiedzieć: – Zwyciężyliśmy! Ale to słowo nie oddaje tego co czujemy, dlatego mówimy: – Jesteśmy szczęśliwi! Każdy z nas zdobył swoje Kilimandżaro. Piątka z nas: Kasia Rogowiec, Janek Mela, Krzysiek Gardaś, Piotrek Pogon i Łukasz Żelechowski dotarła na sam szczyt – na wysokość 5895 m n.p.m. Razem z nami mimo wcześniejszego osłabienia wszedł: Jacek Grzędzielski i Marek Kowalski. W grupie, która nas wspierała był też Boguś Bednarz, Adam Golec – fotoreporter Gazety Wyborczej i Michał Jankowski – student łódzkiej filmówki, który rejestruje nasze zmagania kamerą. Pozostali uczestnicy dotarli na wysokość 5200 m n. p. m. Wśród nich była m.in. Angelika Chrapkiewicz-Gądek, Jarek Rola i Piotrek Truszkowski poruszający się na wózkach. Są oni pierwszymi osobami w historii, którym z taką niepełnosprawnością udało się dotrzeć aż tak wysoko. Dotąd nikt się na to nie porwał. Nie byłoby to oczywiście możliwe gdyby nie pozostali uczestnicy wyprawy, którzy stali się ich „nogami”. Dla każdego z nas ta wyprawa była dowodem dużego zaufania do innych. Nie zawiedliśmy się! Dzisiaj każdy naprawdę z nas dał z siebie wszystko. Wyruszyliśmy tuż przed północą. Szliśmy po bardzo trudnym podłożu całą noc. Powyżej 5 tysięcy metrów każdy krok był zwycięstwem, a każdy kamień gigantyczną przeszkodą. Z trudem oddychaliśmy, byliśmy niewyspani i zmęczeni, ale szliśmy dalej. Nie sposób opisać tego co czuliśmy tam na górze… Na chwilę zapomnieliśmy o zmęczeniu i krótkim oddechu. Cieszyliśmy się jak dzieci. Niektórzy z nas płakali, ale to były łzy szczęścia. Dla każdego z nas to był morderczy wysiłek, ale nie żałujemy. Dziś każdy z nas zaśnie z poczuciem, że przeżył wielki dzień. Na pewno nigdy go nie zapomnimy… W tej chwili jesteśmy w obozie Horombo Hut na wysokości 3720 m n.p.m. Marzymy już tylko o tym, żeby odpocząć. Dziękujemy wszystkim którzy trzymają za nas kciuki. Naprawdę czujemy, że nie jesteśmy sami. To wiele dla nas znaczy!
6 października
Z obozu Horombo Hut na wysokości 3720 m n.p.m. zaczęliśmy schodzić tuż przed południem. Większość z nas milczała. Nie doszliśmy jeszcze do siebie po wczorajszym wysiłku. Tak naprawdę większość z nas – poza Krzyśkiem Gardasiem – nigdy nie miała do czynienia z tak dużą wysokością. Na dziś wszyscy jesteśmy zgodni – nie ma nic gorszego niż marsz z minimalną ilością tlenu. W pewnym sensie możemy nawet mówić o szoku beztlenowym, bo powietrze na szczycie Kilimandżaro jest już rozrzedzone, że organizm dostaje minimalną dawkę tlenu. Z całą pewnością potrzeba nam kilku dni żebyśmy mogli całkiem dojść do siebie. W tej chwili jesteśmy już w miejscowości Arusha. Będziemy dziś spać w ciepłych, hotelowych łóżkach. Po spartańskich warunkach w górskich obozach takie miejsce to prawdziwy luksus. Nie łatwo nam będzie zasnąć, ale na pewno warto to zrobić jak najszybciej – jutro czeka nas wszystkich safari!
9 października
Ostatnie dwa dni spędziliśmy na safari w Parku Narodowym Lake Manyara i Ngorongoro. Typową roślinnością są tam sawanny i palmy. Mieliśmy okazję zobaczyć tam m.in.: wolno żyjące lwy, żyrafy, hipopotamy, słonie, pawiany, antylopy, a także mnóstwo różnych gatunków ptaków. Przede wszystkim jednak, mieliśmy okazję odpocząć po trudach wspinaczki na Kilimandżaro. Niektórzy z nas nie czują się jeszcze najlepiej, tym bardziej cieszymy się na myśl o powrocie do domu. Jesteśmy już spakowani. Przed południem wyruszyliśmy w drogę do Nairobi. Czeka nas kilkugodzinna podróż na lotnisko. Po południu mamy samolot. W Polsce planowo powinniśmy być jutro o godz. 11.05. Nie możemy się już doczekać… Tęsknimy za naszymi bliskimi i przyjaciółmi. Jesteśmy też ciekawi komentarzy i relacji na temat wyprawy. Niedługo przed naszym wylotem do Afryki Anna Dymna, szefowa Fundacji „Mimo Wszystko” powiedziała: – Hasło tej wyprawy brzmi: „Każdy ma swoje Kilimandżaro”, ale trzeba do niego dopowiedzieć jeszcze jedną bardzo ważną rzecz, że każdy może je zdobyć pod warunkiem, że nie jest sam – mówiła Anna Dymna. – Myślę, że ta wyprawa dla wielu osób będzie miała charakter symboliczny. I to nie tylko dla ludzi z niepełnosprawnościami, po wypadkach, którym się wydaje, że już nic dobrego ich nie czeka, ale również dla zdrowych, którzy mają ręce, nogi, mózgi, ale nic nie robią ze swoim życiem. Taka osoba pomyśli sobie: „Proszę, osoby niewidome, jeżdżące na wózkach, poruszające się o kulach wspinają się na najwyższy szczyt Afryki, zmagają się z zimnem, bólem, własną chorobą, a ja siedzę w domu i się nad sobą użalam. Tak dalej być nie może”.
My już zdobyliśmy nasze Kilimandżaro. Wspierając się nawzajem dotarliśmy tak wysoko jak tylko mogliśmy… Czy będziemy impulsem dla innych? Na to pytanie nikt z nas nie zna odpowiedzi. Ale co do jednego jesteśmy zgodni – bardzo byśmy tego chcieli…
Podsumowanie
Samolot lecący z Amsterdamu wylądował na Lotnisku im. Fryderyka Chopina punktualnie o godz. 11.05. W hali przylotów na Angelikę Chrapkiewicz-Gądek, Kasię Rogowiec, Janka Melę, Jarka Rolę, Piotrka Truszkowskiego, Krzysztofa Gardasia, Piotra Pogona, Krzyśka Głombowicza i Łukasza Żelechowskiego czekała już Anna Dymna, a także pracownicy oraz wolontariusze Fundacji „Mimo Wszystko”. Wszyscy byli ubrani w pomarańczowe koszulki z napisem „Każdy ma swoje Kilimandżaro”. W hali przylotów czekały też rodziny uczestników wyprawy i przedstawiciele mediów. Wśród nich była m.in. Martyna Wojciechowska, redaktor naczelna „National Geographic”. Kiedy w drzwiach pojawiła się pierwsza osoba z ekipy, rozległy się gromkie brawa. Potem były uściski, słowa radości i łzy wzruszenia… W kolejce do każdego z uczestników ustawił się tłum dziennikarzy. Im także udzieliły się emocje związane z powitaniem. – Każdy z nas zdobył swoje Kilimandżaro. Dla jednych to był najwyższy punkt na szczycie – Uhuru Peak, dla innych wysokość 5200 m n. p. m. Dla jeszcze innych – decyzja o tym, żeby nie próbować za wszelką cenę iść dalej. Ale to, co najważniejsze, stało się nie na samym szczycie, tylko w drodze, która do niego wiodła – podkreślali uczestnicy wyprawy.
– Na wysokości 3700 m n. p. m. zatarła się różnica między osobami zdrowymi, a tymi, którzy na co dzień zmagają się z niepełnosprawnością. Kilimandżaro nie oszczędzało nikogo z naszej ekipy. Osoby wysportowane i w pełni sprawne chorowały, miały gorączkę, były osłabione. Powyżej 4700 metrów każdy z nas walczył o kolejny krok, metr… I każdy z nas na swój sposób zdobył szczyt. Mamy się z czego cieszyć – mówił Krzysztof Głombowicz, który porusza się o kulach.
– Sama wypraw na szczyt była niesamowitym przeżyciem. Czułem, że dałem z siebie wszystko. To był największy wysiłek w moim życiu. Nie da się go porównać nawet do wypraw na bieguny – mówił Janek Mela, najmłodszy uczestnik wyprawy. – Powyżej 5400 m n. p. m. robiłem kilka kroków i potrzebny był mi odpoczynek, z trudem łapałem oddech, chciało mi się bardzo spać. Krzysiek Gardaś dawał mi batoniki energetyzujące i mówił: „Jasiek musisz mieć siłę. Idziemy dalej”. Wycieńczony do granic możliwości, wspiąłem się na sam szczyt. Udało się! Ale nie to było dla mnie najważniejsze. Najbardziej zapamiętałem relacje, jakie panowały w naszej grupie. Każdy z nas czuł się ważny i potrzebny. W każdej chwili mogliśmy na siebie liczyć. Nie liczyła się niepełnosprawność, ograniczenia, bo zawsze był ktoś, kto był gotowy pomóc. Czuliśmy, że razem stanowimy ogromną siłę. Nie można tego uczucia do niczego innego porównać. Na pewno go nie zapomnę i na pewno będzie mi go bardzo brakować – podkreślał Janek.
– Powyżej 4700 m n.p.m. oddychało się już bardzo ciężko. Byłam niesiona na górę w specjalnie zrobionym siedzisku. Mimo że miałam mnóstwo ubrań na sobie, strasznie marzłam. Zaczęły się problemy z krążeniem, bolał mnie kręgosłup, zaczęły się problemy z oddychaniem – relacjonowała Angelika Chrapkiewicz-Gądek poruszająca się na wózku. – Bogdan Bednarz i Afrykańczycy, którzy nieśli mnie kolejno na plecach, robili pięć kroków i odpoczywali, kolejne pięć kroków i znów odpoczynek. Nogi zapadały im się w podłożu, z trudem oddychali, ale szli dalej. Kiedy byliśmy na wysokości 5200 m n. p. m., podjęłam decyzję, że wracam na dół. Mimo że psychicznie i fizycznie byłam w stanie zmierzyć się ze szczytem, to w tamtej chwili, bardziej niż o sobie, pomyślałam o ludziach, którzy mnie tam niosą. Czułam, że zdobyłam swoje Kilimandżaro… – mówiła z uśmiechem Angelika.
Słuchając uczestników wyprawy Anna Dymna, pomysłodawczyni przedsięwzięcia, nie kryła wzruszenia: – Osoby, które wyruszyły na Kilimandżaro, nie mają rąk, nóg, nie widzą, ale mają w sobie siłę i radość, której wielu zdrowych ludzi może im pozazdrościć. Bardzo bym chciała, aby to, co zrobili, przypomniało innym ludziom, że warto mieć marzenia i do nich dążyć. Bez względu na to, czy jesteśmy zdrowi, chorzy, sprawni czy borykamy się z niepełnosprawnością, każdy z nas ma przed sobą niejeden szczyt do zdobycia i tylko od nas zależy, czy na niego wyruszymy – podkreślała szefowa Fundacji „Mimo Wszystko” , dodając, że podobne wyprawy „zaufania i nadziei” będą organizowane co roku.
Jakie są plany na przyszły rok? Tego Anna Dymna nie chce na razie zdradzać. – Mam już kilka pomysłów, ale opowiem o nich, gdy już będzie wiadomo, który jest właściwy – mówiła z uśmiechem.
20 listopada nakładem Wydawnictwa „Znak” pojawi się księgarniach książka pt. „Każdy ma swoje Kilimandżaro”. Znajdzie się w niej nie tylko relacja z wyprawy, ale również sylwetki poszczególnych uczestników i historie opowiadające o „Kilimandżarach”, które musieli pokonać, zanim wspięli się na Biały Dach Afryki. Janek Mela, jeden z uczestników wyprawy i zarazem bohater książki, we wstępie poprzedzającym jego historię mówi: „Nasze życie przypomina układanie puzzli. Planujemy sobie: pójdę do takiej i takiej szkoły, zostanę lekarzem, marynarzem, tancerzem, ożenię się, albo i nie, będę mieć dzieci: jedno, dwoje, troje. Wybudujemy sobie dom za miastem, w ogródku zasadzimy róże, albo malwy. Może jedno i drugie. Dzieciaki będą mieć huśtawkę w ogrodzie. Piaskownice też im zrobimy (w końcu sam lubiłem robić babki z piasku, jak byłem mały). Na wakacje to będziemy jeździć do Egiptu, bo Egipt jest modny i można się nieźle opalić. Wszystkie puzzle są ładne i kolorowe, bo jakie miałyby niby być? Nikt z nas nie planuje wypadku ani ciężkiej choroby. Nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, że straci kogoś, kogo kocha najbardziej na świecie. Kiedy dotyka nas jakaś tragedia, wszystko wygląda tak, jakby ktoś porozrzucał wszystkie puzzle i pozabierał część z nich. Nie zauważamy jednak, że w ich miejsce dostajemy inne puzzle, jak się z czasem okazuje, lepsze, bardziej dopasowane. Jednym słowem: bogatsze. Ale ciężko odnaleźć dar w swoim wypadku (…)